Po tym, jak stało się oczywiste, że niedzielne głosowanie można śmiało określać jako wielkie polityczne fiasko, do chóru krytyków inicjatywy Bronisława Komorowskiego dołączają kolejni politycy - zarówno z prawej jak i z lewej strony. Krytyczny głos w sprawie wyraziła między innymi minister nauki i szkolnictwa wyższego Lena Kolarska-Bobińska, która na antenie radiowej "Trójki" argumentowała, że niedzielne głosowanie "nie spełniało żadnego kryterium dobrego referendum", co więcej było "błędne i niepotrzebne". Wskazywała też, że aby dowiedzieć się, co na dany temat myślą obywatele, można było po prostu zrobić sondaż. Według niej pytania Bronisława Komorowskiego dotyczyły nieodpowiednich tematów, a cały projekt określiła jako "nietrafioną decyzję polityczną". "Błędne założenia" W ocenie doktora Maciej Drzonka, minister nauki wskazała w swojej wypowiedzi na kwestie, które są tak naprawdę oczywiste. - Źródła tej inicjatywy nie miały charakteru obywatelskiego tylko polityczny. Natomiast referenda, które w niektórych demokracjach są organizowane bardzo często, sprawdzają się jako mechanizm w rozstrzyganiu kwestii dotyczących obywateli, o ile oni tego sobie życzą. Mają jakąś potrzebę i chcą to rozstrzygnąć - wyjaśnia ekspert. W przypadku 6 września właśnie tego zabrakło, a prezydent Bronisław Komorowski oparł swoją inicjatywę na błędnych założeniach. - Sądził, że skoro Paweł Kukiz miał w kampanii prezydenckiej wysokie poparcie, a reklamował się jednym hasłem, czyli JOW-ami, to jeśli rozpisze w tej sprawie referendum, zyska głosy jego zwolenników. Tak się jednak nie stało, dlatego, że JOW-y nie są dla Polaków pierwszoplanowym problemem, bo nikt przecież nie złożył miliona podpisów w tej kwestii. Natomiast w sprawie sześciolatków takie podpisy zostały zebrane. To są realne problemy, które należałoby rozstrzygać w referendum. Dotyczą tego, czego życzą sobie obywatele, wyrażąjąc to w milionach popisów - dodaje. Blokady były już wcześniej Ekspert zwraca uwagę, że Platforma Obywatelska blokowała już inicjatywy obywatelskie, pod którymi podpisywały się miliony Polaków, a minister Lena Kolarska -Bobińska tylko potwierdziła swoimi słowami fakt, że referendum 6 września miało charakter polityczny - Wiemy, że Senat głosami senatorów PO zablokował ostatnio przeprowadzenie referendum 25 października, które w znacznej mierze bazowało na obywatelskich potrzebach wyrażonych wcześniej we wnioskach o referenda - wyjaśnia. Hipokryzja polityków Platformy Według doktora Macieja Drzonka teza minister nauki wskazująca na to, że po tym, co stało w niedzielę, rzeczywiście ciężko będzie przekonać Polaków do oddawania głosów w kolejnych referendach, jest słuszna. - Różnego typu niepowiedzenia rzutują na podobne kwestie w przyszłości. Niestety, prezydentowi Komorowskiemu - zapewne w sposób niezamierzony - udało się zniechęcić Polaków do instytucji referendum jako takiej i to zaufanie trzeba będzie odbudować, co nie będzie takie proste - argumentuje. Ekspert dopytywany, czy fatalne wyniki referendum, a zwłaszcza miażdżąco niska frekwencja, będą rzutowały i przełożą się na wyniki wyborów parlamentarnych, stwierdził, że zagrożenie jest w tym przypadku duże. - Elektorat Platformy Obywatelskiej może zauważyć pewną niekonsekwencję liderów tej partii. Przykładowo przez długi pani premier Ewa Kopacz przekonywała, że pan prezydent Andrzej Duda nie może niczego zrobić w sprawie ogłoszonej przez swojego poprzednika inicjatywy, a gdy okazało się , że to głosowanie miało frekwencją poniżej ośmiu procent, to kliku polityków Platformy Obywatelskiej w poniedziałek stwierdziło, że przecież Andrzej Duda mógł referendum odwołać. Widać tutaj niekonsekwencję, która graniczy z hipokryzją. Polacy głosujący na PO, to ludzie myślący, - podobnie jak oddający głos na inne partie - zatem mogą wyciągnąć z tego wnioski i nie widząc alternatywy mogą zostać 25 października w domach - zaznacza. Symbol końca prezydentury Żonglerka odpowiedzialnością trwa w najlepsze, ale wskazywanie na Bronisława Komorowskiego jako jednego z głównych autorów klęski nie jest pozbawione podstaw. - Znamiennym był fakt, że w dniu referendum Bronisław Komorowski nie pokazał się publicznie przy urnie wyborczej. Myślę, że ma poczucie odpowiedzialności, choć tak naprawdę głównym winowajcą jest ten doradca, który mu ten pomysł akurat na tacy podsunął. Tylko były prezydent wie, o kim mowa - wskazuje dr Drzonek. Referendalna porażka stanie się zatem symbolem końca prezydentury Bronisława Komorowskiego, a cena, jaką przyjdzie mu zapłacić za złą poradę bardzo wysoka. - Cokolwiek byśmy nie mówili za pięć, czy dziesięć lat, to zawsze były prezydent będzie nam się kojarzył z tym ośmioprocentowym referendum - puentuje ekspert. Miażdżąco niska frekwencja W niedzielę, 6 września odbyło się w Polsce referendum zarządzone przez byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego. Polacy wypowiadali się w trzech kwestiach: jednomandatowych okręgów wyborczych, finansowania partii politycznych i rozstrzygania wątpliwości podatkowych na korzyść podatnika. Frekwencja wyniosła zaledwie 7,80 proc. Aby wyniki były wiążące, głos musiałoby oddać więcej niż 50 proc. uprawnionych. Tak się jednak nie stało.