O postawieniu zarzutów Łyżwińskiemu pisze "Dziennik". Według informacji gazety o postawieniu zarzutów przesądzają zeznania przesłuchanych świadków. Istotne są słowa byłej działaczki Samoobrony, która do łódzkiej prokuratury przybyła z Anglii, gdzie obecnie mieszka. Kobieta potwierdziła, że Łyżwiński złożył jej ofertę: praca w biurze Samoobrony w zamian za uległość. - Są też zeznania innych osób, którym Łyżwiński proponował pracę za współżycie - mówi jeden z prokuratorów. - Nie komentujemy tych informacji - stwierdza w rozmowie z dziennikiem rzecznik łódzkiej prokuratury Krzysztof Kopania. Przyznaje jednak, że "większość kluczowych świadków zostało już przesłuchanych". Od ubiegłego poniedziałku, kiedy wybuchła afera, w Łodzi zeznawało już ponad 40 osób. Kiedy poseł Samoobrony może się spodziewać wezwania do prokuratury i usłyszeć zarzut molestowania? W przyszłym tygodniu prowadzący śledztwo mają powtórnie przeanalizować zebrane dowody. - Wtedy najprawdopodobniej zapadnie decyzja o postawieniu zarzutów - twierdzą informatorzy gazety. Obecnie prokuratorzy potwierdzają w innych źródłach informacje uzyskane od świadków. Zanim Łyżwiński usłyszy zarzuty, Sejm będzie musiał wyrazić zgodę na uchylenie mu immunitetu poselskiego. Takich kłopotów uniknie prawie na pewno wicepremier Andrzej Lepper. Z ustaleń "Dziennika" wynika, że prokuratura poza zeznaniami Anety Krawczyk nie ma żadnych dowodów na to, że polityk molestował działaczki Samoobrony. Same zeznania Krawczyk nie wystarczają, tym bardziej, że nie są przekonujące. Jednym z dowodów na obcowanie z Lepperem jaki przedstawiła Krawczyk miało być jej stwierdzenie, że lider Samoobrony: "był mocno owłosiony na plecach i na nogach". Innych szczegółów anatomicznych nie była w stanie podać - czytamy w "Dzienniku".