Dawno, dawno temu pojawił się w Polsce premier, którego w "pierwszych słowach swego listu" media pokochały. Pełniuteńkie były ochów i achów. Piały. Że profesor, że z podziemia, że nieźle wygląda, że nieubabrany w partyjnictwo, że miła żona i córka aktorka, że wyważony i spokojny, jednym słowem - CUDO!. Medialne dolce vita tamtego premiera, potrwało jakieś trzy - cztery miesiące. Potem zaczęły się afery - z żelatynową na czele, niesnaski o podział wojewódzki i malowana czarnymi barwami kasowo-chorowa reforma służby zdrowia. Premier jak dobrze zaczął, tak fatalnie kończył. Namawiany z prawa i lewa do dymisji, twardo trzymał się stanowiska, odchodził z rekordowo - wówczas - niskimi notowaniami i poczuciem, że gorzej być nie może. Szybko okazało się, że jednak może - co pozwoliło mu wrócić do polityki, ba, dostać nawet świetny wynik w wyborach europejskich, ale gdy przegrany wychodził z budynku kancelarii premiera, nikt nie przewidywał wybuchu afery Rywina i tego, że wyborcy zatęsknią za, może i niezbyt twardym, ale poczciwym profesorem. Dziś - nie da się ukryć - Donald Tusk wchodzi w buty premiera w podobnej atmosferze jak przed laty Jerzy Buzek. Wyobraźmy sobie, że to Lech Wałęsa upokarzałby np. Józefa Oleksego nominacją w bocznej salce i lodowatej atmosferze. Media by głośno ironizowały, a po cichu zacierały ręce, że ,"czerwony" dostaje w kość. Dziś, gdy w nieszczególnie komfortowej (a nawet napiszmy wprost w oschłej i nieprzyjemnej) aurze desygnowany jest Tusk, dziennikarze kipią z oburzenia, nie kryjąc, że nowemu premierowi współczują jak mogą. Niestety. Skład nowego gabinetu trudno uznać za gwarantujący profesjonalne rządy i brak wpadek. Nie mam nic przeciwko takiemu Cezaremu Grabarczykowi, ale - jako żywo - jakoś nie przypominam go sobie debatującego o drogach i kolei. Poszukiwane do ostatniej chwili "ministry" (tak kazała mówić sobie kiedyś Magdalena Środa) pracy i rozwoju regionalnego też budzą delikatne obawy, że o odważnym ministrze obrony, który tak się przestraszył swej pierwszej wypowiedzi, że odwołał wszystkie wywiady, nie wspomnę. Donald Tusk powinien więc korzystać dziś do bólu z horacjańskiej maksymy o chwytaniu chwili. Niech się syci, pławi i cieszy. Spokojem, szacunkiem, budowaniem. Tym, że w wywiadach nie pojawiają się trudne pytania, że widzi uśmiechy na twarzach dziennikarzy, i może naprawdę serdecznie ściskać dłoń Waldemara Pawlaka. Jest fajnie. Ale tak fajnie jak teraz (jeśli będzie tak jak zawsze) to już chyba nigdy nie będzie. Konrad Piasecki, RMF FM k.piasecki@rmf.fm