O ile Tusk rzeczywiście ma liberalne poglądy na gospodarkę (słynne podatkowe 3x15), to już jeśli idzie o sprawy społeczne, nie jest dziś tym samym człowiekiem, który na początku lat 90. tworzył Kongres Liberalno-Demokratyczny. Przeciwny aborcji, eutanazji i legalizacji związków homoseksualnych nie ma dziś wiele wspólnego z typowo liberalnym światopoglądem. Pierwsze fascynacje - Małgorzata i historia Donald Tusk (rocznik 1957) to rodowity gdańszczanin. Tam na uniwersytecie studiował historię, tam poznał późniejszą żonę Małgorzatę, z którą wziął ślub jeszcze na studiach, mając zaledwie 21 lat. Pani Małgorzata powiedziała niedawno w jednym z wywiadów, że poproszenie jej o rękę - w samym środku studiów, bez mieszkania, pieniędzy i perspektyw - było najbardziej szaloną rzeczą, jaką w życiu zrobił jej mąż. Sam Tusk twierdzi, że szaleństwo się opłacało, bo właśnie od żony - mistrzyni w uwodzeniu - uczy się trudnej sztuki uwodzenia elektoratu. Mało kto wie jednak, że państwo Tuskowie wzięli wtedy tylko ślub cywilny, natomiast na kościelny zdecydowali się dopiero kilka miesięcy temu - po 27 latach małżeństwa. Można powiedzieć, że było to swoiste uwieńczenie procesu dojrzewania dawnego liberała. Fascynacja Małgorzatą zakończyła się ślubem, a urzeczenie historią, zwłaszcza historią swojego miasta - zaowocowała kilkoma książkami. Tusk zyskał sporą popularność w Trójmieście jako autor serii książek "Był sobie Gdańsk", "Gdańsk 1945" i "Dawny Sopot". Wielkim sukcesem wydawniczym okazała się też jego kronika XX wieku w Gdańsku i wydany przez niego elementarz kaszubski. Książki Tuska w sumie sprzedały się w blisko stu tysiącach egzemplarzy. W tym roku - mniej więcej na początku kampanii wyborczej - Tusk wydał książkę "Solidarność i duma". Zapewnia jednak, że nie był to element kampanii, a termin wydania książki wiąże się z sierpniowymi obchodami 25-lecia "Solidarności". A trzeba przypomnieć, że "Solidarność" w tegorocznych wyborach poparła Lecha Kaczyńskiego. Opozycjonista i robotnik Tusk dość wcześnie zaangażował się w działalność opozycyjną. Już jako student historii tworzył Studencki Komitet Solidarności, którego powstanie było reakcją na zamordowanie przez SB Stanisława Pyjasa. Potem zaczął współpracować z Wolnymi Związkami Zawodowymi Wybrzeża, gdzie zajmował się m.in. kolportażem podziemnej prasy i literatury. Studia skończył w czerwcu 1980 roku, a tematem jego pracy magisterskiej było kształtowanie legendy Józefa Piłsudskiego w czasopismach II RP. W trakcie strajku sierpniowego organizował grupy studenckie. Był inicjatorem powstania i jednym z pierwszych liderów Niezależnego Zrzeszenia Studentów Polskich (potem NZS). Po ogłoszeniu stanu wojennego przedostał się na teren Stoczni Gdańskiej, by uczestniczyć w strajku okupacyjnym. W tym czasie pracował też jako dziennikarz tygodnika "Samorządność" i był szefem "Solidarności" w wydającym tę gazetę Wydawnictwie Morskim. Później został redaktorem w Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim i jednym z najbliższych współpracowników jej redaktora naczelnego Lecha Bądkowskiego - pisarza, przywódcy ruchu kaszubskiego i pierwszego rzecznika "Solidarności". Z pracy dziennikarskiej trudno było jednak utrzymać rodzinę. Dlatego Tusk przez kilka lat zatrudniał się jako "alpinista przemysłowy", czyli pracujący na dużych wysokościach robotnik fizyczny w założonej przez Macieja Płażyńskiego spółdzielni "Świetlik". Notabene zdjęcia z tego okresu kandydat na prezydenta wykorzystał w niedawnej reklamówce wyborczej, która została jednak szybko oprotestowana przez byłego współpracownika. Twierdził on, że wśród robotników pokazywanych na zdjęciach w spocie wyborczym nie ma samego Tuska. Reklamówkę krytykowano też za to, że córka Tuska nie może go pamiętać - jak to mówi w spocie - wstającego przed świtem do pracy, bo nie było jej jeszcze wtedy na świecie albo była bardzo mała. Kontrowersyjne fragmenty szybko usunięto z reklamówki. Kongres "aferałów"? U początków III RP Tusk jako redaktor "Przeglądu Politycznego", coraz głośniejszego w niezależnych środowiskach intelektualnych liberalnego podziemnego kwartalnika, stał się - obok Janusza Lewandowskiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego - jednym z liderów gdańskich liberałów. Wspólnie stworzyli stowarzyszenie "Kongres Liberałów", a następnie partię Kongres Liberalno - Demokratyczny. Tusk został przewodniczącym KLD w 1991 roku, by następnie poprowadzić go w wyborach do Sejmu. Partia weszła do parlamentu, a sam Tusk został posłem I kadencji. Z okresem KLD wiąże się dziś wiele oskarżeń pod adresem środowiska Tuska i jego kolegów z partii, którzy zyskali nawet u swych przeciwników politycznych miano "liberałów-aferałów". - Oglądając spoty wyborcze Tuska, ludzie mają wrażenie, że urodził się on niedawno i nie ma żadnego z związku ze stanem, w jakim znajduje się Polska, z III RP. Przypomnę, że jest to polityk, który był szefem Kongresu Liberalno-Demokratycznego, który miał ksywkę "uczciwi inaczej"; gdzie było takie sformułowanie, że pierwszy milion trzeba ukraść. Partia, która miała na pęczki - nie pęczaki - polityków, którzy znaleźli się z powodów kryminalnych w więzieniu. Mieli zarzuty bardzo poważne raz udowodnione, raz nie; raz zakończone procesowo, raz nie - mówił niedawno w radiu RMF Jacek Kurski, polityk PiS i członek sztabu Lecha Kaczyńskiego. I sypał nazwiskami: Machalski, Pamuła, Ulatowski, Merkel, Szanta, Kubiak. Rzeczywiście niektórzy dawni partyjni współpracownicy Tuska mają dziś kłopoty. Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku bada na przykład, co stało się z blisko dziewięcioma milionami złotych, jakie zniknęły z kont spółek, we władzach których zasiadał Jacek Merkel, bliski współpracownik Tuska z czasów strajków 1988 roku, potem członek KLD, a wreszcie współzałożyciel Platformy Obywatelskiej. Jeszcze cztery lata temu Jacek Merkel był liderem pomorskiej PO. Dziś politycy partii na pytanie o niego reagują nerwowo. Kłopotliwa znajomość Oczywiście Tusk nie może ręczyć za wszystkich swoich współpracowników czy członków własnej partii. - Gdybym miał dać rękę za 30 tys. ludzi, którzy są w Platformie, byłbym chyba przesadnym ryzykantem - powiedział niedawno i trudno nie przyznać mu racji. Ale bywało i tak, że szef PO dosłownie ręczył za dawnych znajomych, którzy stali się podejrzanymi. W czasie kampanii przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi "Życie Warszawy" ujawniło, że w 2001 roku Tusk poręczył za Andrzeja M. i jego współpracowniczkę Izabelę S., zamieszanych, obok czterech innych osób, w działania na szkodę Zakładów Mięsnych w Kościerzynie (Pomorskie). Według prokuratury, na skutek działania podejrzanych, zakłady straciły około sześciu milionów złotych. Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do gdańskiego sądu w 2002 roku, ale proces do dziś się nie rozpoczął. Tusk wyjaśniał po artykule "ŻW", że rzeczywiście poręczył za przebywającego wówczas od sześciu miesięcy w areszcie Andrzeja M., iż ten po wyjściu na wolność będzie stawiał się na rozprawy w sądzie, natomiast poręczenie to w żadnym stopniu nie rozstrzygało, czy jest on winny stawianych mu zarzutów. Kandydat na prezydenta tłumaczył, że poznał Andrzeja M. w czasie stanu wojennego, a w latach 90. był on szefem publikującej książki Tuska drukarni w Gdańsku. Tusk na "nocnej zmianie" Tuskowi zarzuca się często zmianę poglądów na sprawę lustracji. - Ludzie są przekonani, że ten człowiek z zasadami był za lustracją. Tymczasem okazuje się, że uczestniczył w jedynej próbie zdławienia lustracji w 1992 roku, w obaleniu rządu Jana Olszewskiego - przekonuje przywoływany już Kurski. Należy tu wyjaśnić, że Kurski jest współautorem filmu "Nocna zmiana", który to obraz dowodzi tezy, iż m. in. Tusk i jego dzisiejszy współpracownik Jan Rokita ramię w ramię z Lechem Wałęsą obalali rząd Olszewskiego po to, aby zablokować lustrację. Rokita składał wtedy wnioski o odwołanie rządu, a Tusk miał spiskować z SLD, żeby obalić ten gabinet. Film przedstawia m.in. sceny z niejawnej narady tuż przed odwołaniem rządu. Wśród jej uczestników są oprócz Tuska Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Mieczysław Wachowski, Leszek Moczulski, Waldemar Pawlak i Stefan Niesiołowski. W materiale widać zdenerwowanie Wałęsy, mówiącego m.in. "rząd już bardzo daleko zaszedł", "trzeba ich błyskawicznie odwołać" i "nie można ich jutro wpuścić do biura". Film sugeruje jednoznacznie, że działania te były prowadzone tylko po to, by przeciwdziałać lustracji rozpoczętej przez ogłoszenie tzw. listy Macierewicza. Przypomnijmy, że 4 czerwca 1992 roku ówczesny minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz przedstawił listę nazwisk osób, które figurują w materiałach "znajdujących się w dyspozycji MSW". Byli tam członkowie rządu, posłowie i senatorowie. Choć sam Macierewicz przyznawał, że obecność na liście nie jest równoznaczna z faktem bycia tajnym współpracownikiem specsłużb PRL, lista wywołała prawdziwą burzę. Jeszcze tego samego dnia, 4 czerwca o godz. 23.30, w obu programach TVP wystąpił premier Jan Olszewski, sugerując, że trwające właśnie odwoływanie go z funkcji premiera wiąże się z tym, że chciał ujawnić tajnych agentów PRL. W nocy z 4 na 5 czerwca Sejm - na wniosek prezydenta - uchwalił wotum nieufności wobec rządu. Trzeba jednak pamiętać, że powodów do odwołania gabinetu Olszewskiego było wystarczająco dużo. Był to rząd mniejszościowy, słaby i nieudolny, a Olszewski zamiast wzmacniać jego podstawy robił wszystko, żeby je osłabić. Nie chciał koalicji z Unią Demokratyczną i KLD, mnożył konflikty z Sejmem i z prezydentem Wałęsą. Niezależnie od tego, czy Macierewicz ogłosiłby swoją listę, czy też nie, gabinet ten nie przetrwałby i tak zbyt długo. Dziś Tusk co do wszelkich rozliczeń z przeszłością stanowisko ma bardzo jasne. - Jeśli przyjąć, że ten wóz zwany Polską ugrzązł w błocie, to ja chcę go przepchnąć do przodu, a Lech Kaczyński - dokładnie zbadać, czy winny jest woźnica, konie czy może pękło koło - wyjaśniał w lipcu "Gazecie Wyborczej" różnicę między sobą a swoim głównym rywalem. Od Kongresu do Platformy Swoistym fenomenem jest, że choć wybory w 1993 roku KLD przegrał, to sam Tusk zdobył w Gdańsku 50 tys. głosów, czyli o 10 tys. więcej niż dwa lata wcześniej. Po wyborczej porażce Tusk oraz Mazowiecki, szef UD, połączyli siły i powołali Unię Wolności, której Tusk został wiceprzewodniczącym. W 1997 roku jako jej kandydat do Senatu RP zdobył w Gdańsku blisko 230 tysięcy głosów i został wicemarszałkiem Senatu. Na tym stanowisku zasłynął swoją propozycją zlikwidowania tej izby, a rozgłos przyniosło mu też nazwanie polityków "klasą próżniaczą". W 2000 roku opuścił Unię Wolności i razem z Maciejem Płażyńskim i Andrzejem Olechowskim założył Platformę Obywatelską. W wyborach w 2001 roku nowa partia zdobyła 65 mandatów, a na samego Tuska zagłosowało prawie 60 tys. osób. Szef PO został tym razem wicemarszałkiem Sejmu. Platforma rosła w siłę, choć wykruszało się ścisłe kierownictwo. Z trzech twórców partii szybko został tylko Tusk, a do tego niedawno odeszła jedna z najbardziej wyrazistych jej postaci - Zyta Gilowska. Mówi się też o konflikcie Tuska z Janem Rokitą, który miał być "premierem Krakowa", a po wyborczej porażce PO zostanie zapewne wiceszefem nowego rządu. Niektórzy wskazywali jako niezwykle znaczący fakt, że w sierpniu tego roku Rokita nie brał udziału w Radzie Krajowej, która zatwierdzała przygotowany przez Tuska skład kandydatów PO do Sejmu. Rokita sam złożył wniosek, by partia oddała przewodniczącemu prawo do samodzielnego decydowania o kształcie list wyborczych, jednak to, co Tusk przygotował, bardzo go rozczarowało. Jego ludzie znaleźli się na dalszych miejscach. - Sporo osób, które Tusk umieścił na listach, to, mówiąc brutalnie, zwykłe miernoty. Z przyczyn oczywistych nie będę wymieniał nazwisk - mówił wtedy "Rzeczpospolitej" bliski współpracownik Rokity. Przez wielu polityków Platformy nieobecność Rokity podczas tak ważnego posiedzenia kierownictwa została jednak odebrana jako protest przeciwko przygotowanym przez Tuska listom. Czy to, co zdarzyło się przy ustalaniu składu reprezentacji tej partii do Sejmu, jest dowodem na narastający konflikt pomiędzy otoczeniem przewodniczącego PO a otoczeniem szefa jej klubu parlamentarnego? Tusk temu zaprzecza. - Nie jestem skonfliktowany z Janem Rokitą. To są marzenia tych, którzy robią wszystko, żeby nam się nie udało - zapewniał niedawno. Jak dojrzewał liberał Tuskowi zarzuca się czasem, że co najmniej tak często jak partie, zmieniał też poglądy. Dawny liberał jest dziś bowiem przeciwnikiem aborcji, eutanazji, legalizacji związków gejowskich, a nawet części badań genetycznych. Kandydat na prezydenta tak tłumaczy się z zarzutów, że zmienił zdanie na temat aborcji od czasów KLD . - Wówczas dyskusja była o wiele trudniejsza dla ludzi o umiarkowanych poglądach. Powstały dwa obozy i obu źle z oczu patrzyło. Stanowiska stron niezwykle się wtedy spolaryzowały. Niejeden biskup uważał, że liberalizm jest rodzonym bratem komunizmu, a niejeden liberał był przekonany, że każdy przeciwnik aborcji jest rzecznikiem ciemnogrodu. I nie ukrywam, że my, liberałowie, byliśmy wobec takiej polaryzacji bezradni - powiedział Tusk w wywiadzie dla "Ozonu". Przekonywał też, że KLD wcale nie zajmował stanowiska, które było jednoznacznie proaborcyjne i proliberalne. - Otóż nie, nie zadeklarowaliśmy takiego stanowiska. W KLD mieliśmy następującą zasadę: nie wypowiadamy się w określonej sprawie, jeśli nie potrafimy uzgodnić opinii na jej temat. Aborcja, nie ukrywam, podzieliła Kongres, ale warto pamiętać, że w tamtym okresie jako człowiek aktywny politycznie przyczyniłem się do powstania umiarkowanego prawa, które obowiązuje do dziś - tłumaczył w tej samej rozmowie. Szef PO jest też mocno konserwatywny, jeśli idzie o legalizację związków gejowskich. - Związek mężczyzny z mężczyzną nie jest i nie może być normą. Nie jest ani normą biologiczną, ani społeczną, ani kulturową. I choćby dlatego nie może być normą prawną - mówi. - Ale z drugiej strony wszystko, co jest prawną dyskryminacją ze względu na orientację seksualną, powinno być z prawa wyeliminowane - dodaje. W ślady Kwaśniewskiego? Wyważone poglądy to jeden z elementów nowego wizerunku Tuska jako polityka spokojnego i pewnego siebie, stonowanego i poprawnego politycznie. Szef PO konsekwentnie budował (przynajmniej do debaty z Kaczyńskim w TVN 7 października) wizerunek człowieka bezkonfliktowego, który robi wszystko, by nie wchodzić z nikim w otwartą konfrontację i nikogo nie urazić. Doskonale było to widać tuż przed wyborami parlamentarnymi, gdy PiS zaczęło ostro atakować PO, a szef Platformy ograniczył się w odpowiedzi do apeli o czystą walkę wyborczą. - Lech Kaczyński i bracia Kaczyńscy bardziej kojarzą się z konfliktami i im więcej uchodzi w tej materii, a od Donalda Tuska oczekuje się w większym stopniu porozumienia, dlatego konfrontacyjność bardziej mu szkodzi, co przekłada się na sondaże - tłumaczy w rozmowie z INTERIA.PL to unikowe zachowanie Tuska znany socjolog, prof. Andrzej Rychard. Pełen umiaru sposób prowadzenia przez Tuska kampanii wskazuje, że styl jego ewentualnej prezydentury może w jakimś sensie być kontynuacją stylu Aleksandra Kwaśniewskiego, który przecież na tyle się wielu Polakom spodobał, że zaufali mu dwa razy. Sam Kwaśniewski powiedział niedawno, że Tusk to "jego sukces". - Gdy chodzi o kampanię, o pomysł na zachowanie publiczne i koncepcję prezydentury, to niewątpliwie to jest mój sukces. Tusk nie chce prezydentury rewolucyjnej, bardzo aroganckiej. W tym sensie ci wszyscy, którzy mówią, że dla wielu Polaków Donald Tusk jest wyborem kontynuacji stylu prezydenckiego, mają rację. Tak to jest i uważam, że to jest dobre - powiedział Kwaśniewski. Sam Tusk w odpowiedzi na te zaskakujące słowa prezydenta przyznał, że pewne elementy prezydentury Kwaśniewskiego chciałby kontynuować. Przyznał tym samym pośrednio, że wybierając jego, Polacy wybiorą w jakimś sensie styl jego poprzednika, ale mający tę zaletą, że bez samego Kwaśniewskiego. Po ewentualnej prezydenturze Tuska można się zatem spodziewać umiaru, spokoju i sporej dozy przewidywalności. Paweł Jurek Donald Tusk był gościem debaty internetowej INTERIA.PL. Prześwietliliśmy też Lecha Kaczyńskiego ("Lech Kaczyński - z szeryfa na prezydenta") i rozmawialiśmy z nim w debacie na żywo ( "Jarosław powinien być prezydentem").