"Mój syn Dominik Breksa siedem lat temu uległ okrutnemu wypadkowi w Krakowie (miał wtedy niecałe dziewięć lat) - oparzył 35 proc. ciała (II/III stopień). Żadne przeszczepy skóry własnej dokonane w USD Krakowie-Prokocimiu podczas kilku operacji i miesięcznej śpiączki farmakologicznej - na całej powierzchni oparzonej się nie przyjęły" - pisze pani Sylwia. "Odtąd życie chłopca zmieniło się w piekło, a ciało znieruchomiało jak postać manekina z wystawy. Przykurcze ograniczają od wielu lat poruszanie się intensywnie rosnącego Dominika, a dodatkowo uciskają narządy wewnętrzne i serce - bliznowce i zrosty nie rozciągają się, nie rosną wraz z chłopcem" - zaznacza mama Dominika. W ciągu lipca i na początku sierpnia 2019 r. Dominikowi kolejny raz popękały i otworzyły się rany oparzeniowe - tym razem na klatce piersiowej i części prawego boku. "Siedem lat temu prawdopodobnie źle oczyszczono rany oparzeniowe i zakażono dziecko dodatkowo gronkowcem (to drugie potwierdzone jest z wypisu ze szpitala) - stąd pękające, wrzodziejące, nigdy niegojące się rany" - opisuje pani Sylwia. Dziś jedynym ratunkiem dla Dominika jest wycięcie całych połaci bliznowców i zrostów z jego ciała i naciągnięcie na to miejsce zdrowych tkanek rozciągniętych na ogromnych ekspanderach tkankowych - wyjaśnia mama chłopca. Procedura jest jednak ogromnie kosztowna i wykonywana w USA (całość leczenia podzielona na etapy to koszt ok. 4,2 mln zł). Mowa o kilkunastu operacjach i innych zabiegach. "Od sześciu lat nie mogę cieszyć się niczym, nawet wodą. Mam wciąż otwierające się rany w różnych częściach oparzenia. Nie chcę wcześniej zapaść się w klatce piersiowej ośmioletniego dziecka i paść jak mucha... Ja idę do liceum" - opowiada sam Dominik. Zbiórka na pomoc Dominikowi prowadzona jest pod tym adresem.