Bartłomiej Wnuk: Z czym kojarzą się panu Święta Bożego Narodzenia? Jerzy Stuhr: - Z ciszą. Dlaczego z ciszą? - Na co dzień jest wokół mnie wiele szumu, a w święta jestem zwolniony z wszelkich reprezentacji, z publicznych wystąpień. Mój zawód sprawia, że cały rok jestem wystawiony na życie publiczne. Cały rok z wyjątkiem świąt, które są dla mnie wielką, wspaniałą ciszą. To powód, dla którego rokrocznie czekam na nie z ogromną tęsknotą. Czy cisza i rodzina to słowa, które się wykluczają? - Nie. W moim życiu były tylko jedne święta, których nie spędziłem z rodziną. Jak do tego doszło? - Pracowałem za granicą - we włoskim teatrze, gdzie w Wigilię zaplanowano przedstawienie. Byłem przekonany, że nikt nie przyjdzie, ponieważ starsi koledzy z Polski opowiadali mi, że w latach pięćdziesiątych - za czasów Stalina - też musieli grać 24 grudnia i w teatrze było tylko wojsko, bo żaden normalny obywatel nie przyszedłby z własnej woli. A we Włoszech odwrotnie - sala zapełniła się ludźmi, którzy przyszli do teatru wprost z restauracji, w których wcześniej spędzali czas. Pamiętam niesłychanie miłą atmosferę tego przedstawienia; szczególnie za kulisami, gdzie tego dnia było nawet ciekawiej niż na scenie. A jak wygląda polska Wigilia u Stuhrów? - Bardzo skromnie - cztery-pięć potraw. Jest tradycyjna, bezmięsna, wręcz postna, ale odświętna. Osobiście, nawet bardziej niż wigilijne potrawy, lubię dobrze ubrany stół. Ubiera go pan samodzielnie? - To, że często uczestniczę w przyjęciach oraz że spędziłem przynajmniej połowę życia w niezłych hotelach złożyło się na osobliwe hobby - mam prawdziwego hopla na punkcie dobrze ubranego stołu. Zawsze staram się podpatrywać sposób, w jaki kelnerzy zwijają chustki i co roku sprawdzam swoje nowe umiejętności w Wigilię. Prowadzę nawet album, w którym znajdują się fotografie nakryć stołu z minionych lat. Gdybym urodził się drugi raz, to chyba zostałbym kierownikiem pensjonatu? Czy w wigilijnym menu Stuhrów jest miejsce na jakąś austriacką potrawę? - Jest miejsce na strudel austriacki, który jednak pojawia się na stole tylko wtedy, kiedy przed świętami bywamy z żoną w Austrii, gdzie możemy kupić ciasto, którego sami nie potrafimy zrobić. Nasza rola ogranicza się wówczas do włożenia jabłek do ciasta i wsadzenia ciasta do pieca. Zostawmy rzeczy finezyjne i przejdźmy do prozy życia. Czy zabija pan karpia? - Teraz już nie, ponieważ mam zaprzyjaźnioną restaurację, która robi to za mnie, ale kiedyś to ja zabijałem karpia. Do tego potrzeba jednak trochę siły, której brakowało delikatnym rękom mojej żony - skrzypaczki. Oprawa muzyczna świąt należy więc do pańskiej żony? - Świąteczne muzykowanie to u nas stały element świąt. Żona stoi na straży tej tradycji, m.in. kupując śpiewniki, ponieważ ja, jak chyba większość Polaków, znam jedynie dwie, góra trzy zwrotki tych najbardziej popularnych kolęd. Czy udało się panu znaleźć złoty środek pomiędzy magiczno-komercyjną otoczką świąt a przeżyciem duchowym, którym przecież również powinny być? - Mam kłopot z uczestniczeniem w nabożeństwach ze względu na popularność. Już mi się naprawdę zdarzało, że ludzie przychodzili do mnie po autograf w kościele. Przez to musiałem na przykład zrezygnować z uczestnictwa w pasterkach, które uwielbiałem, będąc kiedyś ministrantem. Jako ministrant niemal całe święta przesiadywałem zresztą w kościele, bo było dużo roboty. Dzisiaj łapię się na przykład na tym, że co roku bardzo uważnie oglądam mszę świętą z Watykanu na włoskich kanałach i bardzo starannie analizuję kazania Ojca Świętego. Jerzy Stuhr 12 listopada otrzymał Złotą Kaczkę i tytuł "najlepszego polskiego aktora komediowego stulecia". Lubi barszcz z uszkami i pierogi z grzybami i kapustą. Nigdy nie mógł natomiast "przebrnąć przez zbyt słodką kutię", którą rodzinie Stuhrów przynosiła znajoma matki. W listopadzie tego roku wydał książkę pt. "Stuhrowie. Historie rodzinne" - zbeletryzowaną opowieść o losach austriackiej rodziny, która w drugiej połowie XIX wieku przenosi się do Krakowa, by tutaj znaleźć swoje miejsce na ziemi. Pierwszymi osobami wspomnianymi w dziele są pradziadkowie Jerzego Stuhra, ostatnimi - jego dzieci i wnuki. Bartłomiej Wnuk bartlomiej.wnuk@echomiasta.pl