Biznesmen oskarżany o to, że był inicjatorem potajemnych nagrań polityków w warszawskich restauracjach, odpowiada na pytanie: "Kto stoi za aferą taśmową?". Zapewnia, że o procederze nagrywania powiadomił ABW, a potem CBA z delegatur we Wrocławiu już w ubiegłym roku. Prokuratura zabezpieczyła jego skrzynkę e-mailową z korespondencją z funkcjonariuszami obu służb. Jak informuje "Do Rzeczy", przekazane przez niego informacje nie zostały jednak wykorzystane, a funkcjonariuszom ABW nakazano wygasić zainteresowanie. "Oficera z ABW ta informacja przestraszyła. Natomiast funkcjonariusze CBA przekazali tę informację centrali w Warszawie. Jednak zabroniono im się nią zajmować, bo dotyczyła czołowych postaci Platformy Obywatelskiej" - mówi "Do Rzeczy" Falenta. Jego zdaniem wiele wskazuje na to, że sprawa jest tuszowana, a funkcjonariusze służb robią wszystko, by wejść w posiadanie nagrań, których ujawnienia obawiają się politycy PO - i ministrowie, i sam premier. Z informacji "Do Rzeczy" wynika, że Donald Tusk także został nagrany w prywatnych okolicznościach. Jedna z rozmów, w której brał udział także syn premiera, miała dotyczyć sprawy Amber Gold. W drugiej rozmowie miał brać udział najbogatszy Polak - Jan Kulczyk. "To, że Falenta przekazał służbom informację o nagraniach, stawia pod znakiem zapytania jego udział jako inicjatora nagrań w całym procederze. W praktyce oznacza to bowiem, że poinformował on właściwe organy ścigania, czyli CBA i ABW, o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W tej sytuacji prokuraturze trudno będzie udowodnić przed sądem jego winę jako inicjatora" - zauważa tygodnik. Dodaje, że w takiej sytuacji śledztwo może zacząć zmierzać w kierunku postawienia zarzutów niedopełnienia obowiązków ludziom z CBA i ABW. Rzecznik CBA Jacek Dobrzyński komentując wyznania Falenty mówi, że to "wierutne bzdury": "To próba wkręcenia i wmanipulowania CBA w tę sprawę. Przecież każdy rozsądnie myślący zrozumie, że gdyby szef CBA miał taką informację, to nigdy by do takiej restauracji nie poszedł". Z informacji "Do Rzeczy" wynika, że nie wszystkie meldunki z terenu są przekazywane na biurko szefa CBA, dlatego mogły one trafić do któregoś z zastępców, który je zlekceważył. ABW informacje przekazane tygodnikowi przez Falentę nazywa "kłamstwem", a prokuratura nie chce ich komentować. "Do Rzeczy" zastanawia się, kto stoi za podsłuchami, jeśli ich inicjatorem nie był Falenta. Tygodnik stawia dwie hipotezy. Jedna z nich zakłada, że oficerowie CBŚ kontaktowali się z kelnerem Łukaszem N., gdyż chcieli w ten sposób pominąć skomplikowane procedury przeprowadzania operacji specjalnych i korzystania z technik operacyjnych w toku realizowania czynności. Poprzez Łukasza N. mogli zdobyć interesujące ich informacje bez konieczności sięgania po zgody sądowe czy pozwolenia przełożonych. Druga hipoteza "Do Rzeczy" ma tło polityczne. Informator tygodnika twierdzi, że za podsłuchami może stać wrocławski biznesmen związany z PO, który zasiadał kiedyś w parlamencie i jest zaprzyjaźniony z Grzegorzem Schetyną. Gazeta ustaliła, że na nagraniu Wideo z restauracji "Sowa i Przyjaciele" widać jednego z wiceministrów z młodą dziewczyną z otoczenia wrocławskiego biznesmena. Dziewczyną tą jest była funkcjonariuszka BOR. "Biznesmen ten znany jest z tego, że w jego otoczeniu kręci się masa atrakcyjnych młodych kobiet do towarzystwa. O tym, że służą one do inicjowania sytuacji kompromitujących, od dawna jest głośno" - mówi informator "Do Rzeczy". To możliwe, że służby specjalne dążyły do kompromitacji rządu? Dołącz do dyskusji!