Na obrzeżach Czerska rankiem pachnie grzybami, jakby ktoś rozsypał maślaki wokół. Choć do najbliższego zagajnika jeszcze kawałek, ten zapach jest wszechobecny, w zależności od tego, jak wiatr zawieje, raz słabszy, raz intensywniejszy. Kiedyś prawie wszyscy żyli tutaj z darów boru, dzisiaj czasy się zmieniły, z 12 skupów runa leśnego w Czersku zostały dwa. - Prowadziłem taki punkt kilka lat temu - opowiada pan Józef - woziłem grzyby do Kinic pod Brusami i do samych Brus, w których jest jedno z największych grzybiarskich zagłębi w województwie pomorskim, kolejne jest w powiecie bytowskim. Z Kinic podczas dużego wysypu wyjeżdżały nawet dwa tiry dziennie. Część runa szła na eksport do zachodniej Europy. Zrezygnowałem z działalności, bo siły już nie te i z roku na rok grzybów jakby mniej, a też zbierać ich nie ma kto. Zostali tylko renciści i emeryci jak ja. Mimo to z grzybobrań nie rezygnuje. Dzisiaj miał szczęście, jego godzinny urobek, nie licząc dojścia na miejsce, to skrzynka i dwa wiaderka borowików, koźlaków i podgrzybków. Borowiki już pociął i właśnie je suszy. - Do lasu trzeba wychodzić wcześnie. Dziś, jak wracałem, spotkałem troje zbieraczy, co zmierzali na moje miejsce. Teraz możecie sobie iść, pomyślałem z satysfakcją - śmieje się, tłumacząc, że czasami odstrasza konkurencję, celowo zostawiając na widoku obrane nóżki, żeby inni widzieli, że ktoś tu już był, i nie szperali. Prawdziwy grzybiarz swoje miejsca, czyli grzybniki, chroni, dba, żeby ich nie zadeptano, a małe grzybki zostawia, aby dorosły. U Ewy Lipskiej w firmie przy ulicy Starogardzkiej w Czersku pomarańczowieją na paletach dorodne kurki. Kobieta mówi, że to kurki z Litwy. Jej zakład, który nastawia się na import i eksport i pracuje cały rok, nie trudni się skupem grzybów od pojedynczych osób. Po to ma sieć punktów rozrzuconych po wioskach, w promieniu 50 km od Czerska. - W tym roku z lokalnych skupów dostajemy niewiele, sierpniowe upały wysuszyły grzybnię, czekamy na deszcz - dodaje szefowa. W skupie od rana do wieczora W Złotowie za Czerskiem, w budce przy szosie mieści się skup, który współpracuje z firmą pani Ewy. Jest otwarty, mimo że dochodzi godz. 19, wystarczy zadzwonić dzwonkiem. Na rowerze podjeżdża chłopczyk z siatką borowików, dostaje 20 zł. Większość grzybów, które przywiózł, to borowiki z żółtym podbiciem, za które płaci się mniej niż za te z białym. Cena za kilogram białych to 13-14 zł, a za najtańsze "seledynki" można dostać jedynie 3 zł za kilo, jak za koźlaki, podgrzybki są droższe. Prowadząca skup pani Gabrysia wyjaśnia, że chłopiec zagląda tu często, jest z dużej rodziny i po szkole zawsze zdąży coś nazbierać. Po nim z tatą przychodzą dwie dziewczynki w wieku "zerówkowym". Mają ładnie posegregowane borowiki, ale białych niewiele. Dostają po 6 zł każda. - Na lody starczy - żartuje pani Gabrysia. - My nie zbieramy na lody, lecz na karuzelę - odpowiadają rezolutnie. Rzeczywiście w centrum Czerska kręci się wielka karuzela; gdy przyjeżdżam po trzech dniach, już jej nie ma. Ciekawe, czy małe grzybiarki zdążyły się na niej przejechać. W skupie w Czersku przy stawie czuwa Ewa Jastak. Sezon zaczyna się dla niej z początkiem lipca i trwa do końca października, a właściwie do pierwszych większych przymrozków. Widać, że lubi tę pracę, sama przerabia dary lasu. Pochodzi z okolic Brus, opowiada, że najsmaczniejsze rydze jadła w dzieciństwie bez przypraw, pieczone wprost na "placie", czyli na rozgrzanej płycie opalanej drewnem westfalki. Rydze w jej skupie kosztują tyle co kanie, po 12 zł za kilo. - Teraz jest właśnie czas na rydze, a w tym roku ich nie ma - ciągnie. Wszyscy liczą, że jak napada, to może jeszcze się pokażą, to jesienne grzyby. - Gorzej może być z borowikami, ich wysyp opóźniła sierpniowa susza, a we wrześniu przyszło ochłodzenie, u nas kilka dni temu temperatura w nocy spadła poniżej zera, a borowik lubi wygrzaną ziemię. Skupujemy też maślaki, po 4 zł, ale tylko ciemne, żółte są jadalne, ale niedopuszczone do handlu. Te najbardziej chyba aromatyczne grzyby są najlepsze w śmietanowym sosie, a gąski w zupie. Najpierw robi się wywar na piersi z kurczaka z warzywami i do tego dodaje się pokrojone w paski gąski. Takie gąskowe flaczki to rarytas. Z kani smaży się kotlety jak schabowe, obtoczone w jajku i bułce tartej. Kania skupowana jest z obrączką, ruchomym pierścieniem na nóżce, ponieważ to ją odróżnia od muchomora. Naszą pogawędkę co chwila przerywają klienci, dzisiaj było ich tutaj ponad 60. Starszy mężczyzna z Gutowca przywozi kosz i karton czerwonej, dorodnej żurawiny. Ewa ją waży i gotówka wędruje z rąk do rąk. Zbieracz dostaje 261 zł. - Zbliża się weekend, będzie z czym pójść do Biedronki - żartuje. Tak naprawdę mężczyzna dorabia w ten sposób na wyjazdy, lubi podróżować na emeryturze. - Żurawina jest najlepsza po pierwszych przymrozkach, ale ludzie nie dadzą jej dojrzeć, gdyż kilogram kosztuje 15 zł, a owoc jest ciężki, no i lepiej zbiera się teraz, zanim przyjdą jesienne szarugi i bagna podmokną. Ważne, żeby zerwać żurawinę białą, nie zieloną, i potem ją przetrzymać, aż nabierze koloru - tłumaczy Ewa, dodając, że nie wszyscy zbierają runo leśne dla zarobku. - Mam takiego klienta, który robi to dla przyjemności, i ja go rozumiem. Dla mnie również już sama wędrówka po lesie jest odprężeniem i frajdą, a gdy znajdę jeszcze dorodnego borowika, to dopiero jest radość! Głaszczę go, całuję jak największy skarb. Tę pasję i wrażliwość wynosi się z domu. W lesie można zarobić W poniedziałek po deszczowym weekendzie wybieram się z Czerska do Brus, 20 km przez lasy. Po drodze spotykam 81-latkę, która penetruje przydrożne rowy. Mówi, że dzisiaj szczęścia do grzybów nie ma, ale przed deszczami nazbierała ich dużo. Dla niej też liczy się sam pobyt w lesie. Dzięki temu, że codziennie jeździ na rowerze po leśnych ścieżkach, ma sprawne kolana. Nad naszymi głowami krzyczą dzikie gęsi, na łąkach zbierają się żurawie, w miękkim świetle jesieni świat jakby wypiękniał. Za Bielawami, wioską złożoną z leśnych przysiółków rozrzuconych na kilku kilometrach, znajduję w rowie rydze i nie dowierzam... Zaglądam do Kinic, by w lokalnej firmie skupującej runo pochwalić się zdobyczą. Renata Talecka, jej pracownica, śmieje się, że miałam fart, bo ona w tym roku jeszcze rydzów nie znalazła. Przy okazji wyjaśnia, jak sprawdzić prawdziwość rydza. - Wystarczy naciąć nóżkę, jeśli zbieleje, znaczy, że to rydz. Firma, w której pracuje, istnieje od 1992 r., zajmuje się skupem i przerabianiem runa leśnego. Główny jej zakład przetwórczy jest w Brusach. - Oprócz grzybów, które mrozimy, suszymy i marynujemy w słoikach, robimy przetwory z żurawiny, borówki, jarzębiny i czarnego bzu. W Kinicach prowadzimy tylko skupy, jeden dla zbieraczy indywidualnych, drugi dla hurtowników, którzy przywożą do nas towar z obszaru do 200 km. Przy dużym wysypie borowików eksportujemy je do Włoch. Lecz w tym roku sezon na grzyby jest średni. Ceny w skupie w Kinicach są porównywalne do cen w Złotowie i Czersku, tylko kani tu nie skupują, bo to grzyb kruchy i delikatny. Po chwili rozmowy Renata Talecka musi wracać do pracy, na plac wjeżdża tir i trzeba zacząć rozładunek. Kilka kilometrów przed Brusami skręcam na Żabno, tam mieści się kolejna tego typu firma. - W 1994 r. kupiliśmy tutaj gospodarstwo rolne - opowiada Małgorzata Skurczewska, jej szefowa. - Najpierw powstał skup, pozyskujemy runo z trzech województw: z pomorskiego, zachodniopomorskiego i wielkopolskiego, przy zakładzie działa poza tym mały punkt dla indywidualnych zbieraczy. W 2007 r. otworzyliśmy przetwórnię z magazynami, suszarniami, mroźniami i linią technologiczną do przetwarzania grzybów i owoców leśnych. Przetwarzamy jagodę i żurawinę, robimy syropy z kwiatów i owoców bzu czarnego, mniszka lekarskiego, czyli popularnego mlecza, z pędów sosny, od niedawna powstają też konfitury ze zwykłych owoców, np. malina w lekkim syropie czy konfitura z truskawek z dodatkiem rabarbaru. Grzyby mrozimy, suszymy, marynujemy. Choć nasz biznes, jak mówimy, uzależniony jest od humorów Pana Boga, a ceny produktów często musimy negocjować przed sezonem, kiedy nie wiemy, co nam urośnie, pozwala on żyć nie tylko nam, ale i naszym pracownikom. Zatrudniam 10 osób całorocznie, a w sezonie nawet do 60. W lesie zarobić mogą również zbieracze. Znam takich, co wyciągają 10 tys. i więcej podczas sezonu. A są to pieniądze nieopodatkowane. Pani Małgorzata podkreśla, że ten rok to nie był rok dla kurek, lecz dla jagód. - Takiego wysypu jagód jak tegorocznego lata nie pamiętam, to naprawdę był wysyp stulecia - dodaje. Jej zakład także wysyła produkty za granicę, do Włoch i Niemiec. Prowadzenie firmy to dla niej nie tylko pasja, ale i rodzinne tradycje oraz styl życia. Pochodzi z Kujawsko-Pomorskiego, jej mąż jest leśnikiem, a jego brat współwłaścicielem firmy w Kinicach. - Z lasem związana jestem od dzieciństwa, mieszkało się w lesie, moja mama jeszcze za PRL prowadziła punkt skupu runa w państwowym przedsiębiorstwie Las. Gdy Lasy zaczęły się chylić ku upadkowi, postawiłam na własny biznes. Mam nadzieję, że moja córka przejmie po mnie firmę i tradycja będzie kontynuowana - podsumowuje. Podobne pokoleniowe korzenie ma firma Ewy Lipskiej z Czerska. Zbieractwo się nie obroni "Grzybów było w bród: chłopcy biorą krasnolice, / Tyle w pieśniach litewskich sławione lisice (...). Panienki za wysmukłym gonią borowikiem, / Którego pieśń nazywa grzybów pułkownikiem. / Wszyscy dybią na rydza; ten wzrostem skromniejszy / i mniej sławny w piosenkach, za to najsmaczniejszy (...). Inne pospólstwo grzybów pogardzone w braku / Dla szkodliwości albo niedobrego smaku", tak opisywał grzybobranie Adam Mickiewicz w "Panu Tadeuszu". Także na Kaszubach dawniej zbierano tylko grzyby szlachetne, przede wszystkim borowiki, nazywane tu właśnie prawdziwkami, a dopiero potem koźlaki, kurki, rydze, gąski, ale już maślaki żółte, tzw. pampczi, uważane były za paskudne. Gorsze grzyby zostawiano w lasach dla przyjezdnych. W okresie PRL kwitła bowiem turystyka grzybowa, a zakłady pracy organizowały wycieczki autokarowe na grzybobrania. - Te czasy już minęły - mówi Małgorzata Skurczewska. - Bez grzybów można się obejść, to towar z wyższej półki, dla smakoszy, nie pierwszej potrzeby. W dobie marketów i fast foodów zmieniają się nawyki jedzeniowe i gusta klientów. Nie obroni się też zbieractwo, młodzi ludzie są nastawieni na konsumpcję, na wygodę. Standard życia się podniósł i nikt nie chce biegać z koszykiem po lesie. Kiedyś do skupu w Żabnie przychodziły matki z umorusanymi od jagód dziećmi, dziś młode matki albo wyjechały stąd i pracują w Holandii, w Niemczech, albo korzystają z programów społecznych. Nie ma co ukrywać, że program 500+ ma duży wpływ na rozleniwienie społeczeństwa. Za 10-20 lat, gdy odejdzie starsza generacja zbieraczy, będziemy jedli grzyby z Chin czy innych krajów, jak na Zachodzie, bo naszych nie będzie miał kto zbierać. Pan Józef dorzuca, że na rynku już są tańsze grzyby z Białorusi i Ukrainy. - Dzisiaj do lasu niektórzy wpadają jak do marketu, chcą zostać szybko obsłużeni i pędzić dalej. Brakuje im spokoju, narzekają na komary, na kleszcze, na to, że mokro. Najlepiej by wjechali samochodami w najbardziej ustronne miejsca, ale straż leśna czuwa i sypią się mandaty, choć niektórym i tak się udaje. Sam czasami korzystam z samochodu, ale zostawiam go na parkingu, dalej idę piechotą, do chodzenia jestem przyzwyczajony. Nie boję się, że się zgubię, wystarczy, że jak rano wyjdę ze słońcem, to muszę wracać pod słońce, a mam i inne sposoby na orientację w terenie. Uczono mnie, że las jest naszym dobrodziejstwem, że trzeba go szanować. Życie stałoby się smutne, gdyby zamknięto lasy. Szefowa skupu w Złotowie się zastanawia: - Mieliśmy w tym roku wielki urodzaj czarnych jagód, ale nie było ludzi do zbierania, a przecież trwały wakacje. Za kilogram czarnych jagód płaciłam 8,50 zł, rekordzistka, kobieta w średnim wieku, zebrała jednego dnia 30 kg. Nie wiem, czy dla młodych to obciach tak zarabiać? A jeszcze kilka lat temu chętnych było wielu. W skupie w Kinicach też słyszę, że ludzie widocznie pieniędzy mają dosyć, skoro na grzybobrania nie chodzą. Inna sprawa, że wiele przydomowych lasków w okolicy Brus zostało przetrzebionych przez wichurę z 2017 r. - Tak to wyskoczyło się z domu na parę minut, w znajome miejsca, a teraz trzeba jechać dalej - tłumaczy ktoś. Tradycje zbieractwa próbują podtrzymywać lokalne inicjatywy. Zbigniew Krzoska, sołtys Gutowca w gminie Czersk, wraz z radą sołecką od dziewięciu lat organizuje Gutowieckie Święto Grzyba. W jego przeddzień gotowany jest wielki kocioł zupy grzybowej i szykowane są różne potrawy z grzybów. Podczas święta najpierw odbywa się konkurs w rzucaniu drewnianym grzybem, wyrzeźbionym przez samego sołtysa, a drugą konkurencją jest grzybobranie. W zeszłym roku najwięcej grzybów zebrał Józef Kiedrowski, a największego prawdziwka znalazł Grzegorz Narloch, w kategorii rodzin wygrała zaś rodzina Markiewiczów, za nią była rodzina Galikowskich. W tym roku impreza się nie odbędzie z powodu epidemii, jak informuje mnie sam sołtys, który właśnie wrócił z grzybów.Helena Leman