W Niemieckiej Republice Demokratycznej nic nie mogło się dziać bez zgody odpowiednich władz. Gdy na początku lat 60. minionego wieku dziennikarze "Ilmenauer Kreiszeitung" Gerhardt Remdt i Erich Wendel zainteresowali się zbrodniami hitlerowskimi popełnianymi na więźniach obozu koncentracyjnego koło Ohrdrufu, podczas budowy podziemnej Kwatery Głównej Führera w dolinie Jonastal w Turyngii, zgodę na to wyraził Komitet Powiatowy SED (Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec) w Arnstadt. Nic zatem nie stało już na przeszkodzie przed przesłuchaniem kilkudziesięciu świadków różnych wydarzeń z przełomu lat 1944/45. Dziennikarzom pomagali w tym m.in. urzędnicy władz powiatowych w Arnstadt. Stasi porzuca trop Od samego początku tego, na poły amatorskiego, śledztwa dziennikarskiego zaczęły się pojawiać także inne - poza zbrodniami hitlerowskimi - wątki. Świadkowie mówili o ukrywaniu na początku 1945 roku w sztolniach nieukończonej kwatery Hitlera, budowanej pod kryptonimem "Olga", przeróżnych skarbów. Niemal jednocześnie zaczął się wyłaniać również inny obraz, nieznany historykom z NRD. Zaniepokoiło to szefów wszechwładnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego, znanego dzisiaj pod złowrogim skrótem Stasi, ale jeszcze nie interweniowali. Już w 1962 roku Remdt i Wendel wpadli na trop niemieckich badań nad bronią jądrową w Turyngii. Ten wątek pojawił się w zeznaniach kilku świadków, których uznano za wiarygodnych. W styczniu 1967 roku dziennikarskie śledztwo zostało wstrzymane, a dalsze dochodzenie w sprawie hitlerowskiej broni atomowej przejęła placówka Stasi w Arnstadt. Jej szefowie wkrótce uznali, że nie ma żadnego politycznego interesu w kontynuowaniu tego wątku i w 1968 roku sprawę zapoczątkowaną śledztwem dziennikarskim ostatecznie zamknięto. Jej odpryski wróciły na łamy prasy światowej pod koniec istnienia NRD w wątku dotyczącym ewentualnego ukrycia słynnej Bursztynowej Komnaty w dolinie Jonastal. Pisałem o tym w wydanej w 1993 roku książce "Zaginiona komnata", zwracając uwagę i na to, że "Amerykanie ze wszystkich sił parli w kierunku Turyngii w celu ujęcia grupy uczonych niemieckich, kontynuujących pod kierownictwem Walthera Gerlacha i Kurta Diebnera prace nad skonstruowaniem bomby atomowej oraz do zajęcia (...) miasta Nordhausen, w którego pobliżu znajdowała się wykuta w skałach Gór Harcu wielka podziemna montowania rakiet V-2". Nie tylko w Stadtilm 15 listopada 1944 roku wojskowy wywiad radziecki GRU otrzymał od swego agenta w Niemczech sensacyjny meldunek. Mowa w nim była o trwających w III Rzeszy przygotowaniach testu nowej broni o wielkiej sile rażenia. W meldunku mowa była o tym, że prace nad tą bronią prowadzone są w wielkiej tajemnicy pod nadzorem SS w Turyngii, gdzie też odbędą się testy. Przygotowywane są - stwierdzał meldunek - próbne eksplozje "bomb o niezwykłej konstrukcji". Szef GRU generał Iwan Iliczow zakwalifikował źródło tej informacji jako wiarygodne. Agent wywiadu radzieckiego wiedział więc coś, o czym nie wiedzą dzisiaj historycy. Już na początku listopada 1944 roku jakaś grupa niemieckich uczonych, pod nadzorem SS pracujących w Turyngii nad bombą atomową, na tyle była pewna sukcesu, że przygotowywała nawet próbne eksplozje.