Już kilka tygodni temu prezes WUG Wojciech Bradecki wystosował specjalny apel do osób odpowiedzialnych za stan bezpieczeństwa w kopalniach. Wskazał w nim m.in., że przyczyną wielu wypadków były głównie ludzkie błędy, zarówno osób dozoru, jak i samych poszkodowanych. Jednocześnie, w związku z eksploatacją węgla z coraz niższych poziomów, zwiększyły się zagrożenia naturalne, zwłaszcza metanowe, pożarowe i tąpaniami. Dyrektorzy Okręgowych Urzędów Górniczych otrzymali polecenie nasilenia kontroli w zakładach górniczych, ze szczególnym uwzględnieniem wykonywania robót przez firmy usługowe oraz bardziej rygorystycznego egzekwowania przestrzegania przepisów bhp. Tymczasem we wtorek doszło do kolejnego tragicznego wypadku. W kopalni "Halemba" w Rudzie Śląskiej zginęły 23 osoby. Wśród nich byli górnicy, ale także osoby z firmy zewnętrznej. Wokół tragedii narosło wiele pytań. Raport specjalny: Tragedia w kopalni Niektórzy górnicy mówili reporterom przed kopalnią, że w dniach poprzedzających katastrofę kilkakrotnie wycofywano załogę z tego rejonu ze względu na zagrożenie metanowe i pożarowe. Dzień przed tragedią w kopalni doszło także do tąpnięcia. Górnicy pracowali przy likwidacji ściany, usiłując wydostać z tego rejonu sprzęt, wart ok. 70 mln zł. Na dodatek towarzyszyli im pracownicy firmy zewnętrznej. Rozluźnione rygory? Wśród 23 górników, którzy znaleźli się w rejonie wybuchu metanu, 15 to pracownicy prywatnego Górniczego Przedsiębiorstwa Usługowo- Handlowego Mard w Rudzie Śląskiej, zatrudniającej w sumie ok. 130 osób. Przedstawiciele górniczych związków zawodowych, obecni na miejscu katastrofy w kopalni "Halemba", zwracają uwagę na dużą liczbę wypadków w prywatnych firmach, pracujących na zlecenie kopalń. Szef firmy Mard, Marian Długosz nie zgadza się z sugestiami, że jego firma była źle przygotowana do robót i zapewnia, że wszystkie procedury i zasady sztuki górniczej były respektowane. Szef górniczej "Solidarności" Dominik Kolorz ocenia jednak, że pracownicy firm usługowych są w gorszej sytuacji niż załogi kopalń. Firmy te nie respektują układów zbiorowych, górnicy zwykle mniej zarabiają i są pozbawieni niektórych świadczeń. Według Kolorza, wśród ofiar wtorkowego wybuchu metanu są osoby bardzo młode, bez doświadczenia, a także np. górnicy, którzy od dawna powinni być na emeryturze. Prowadzi to do wniosku, że rygory zatrudniania i pracy w tych firmach są rozluźnione w stosunku do zasad obowiązujących w kopalniach. Według niego, funkcjonowanie firm okołogórniczych powinna wyjaśnić przede wszystkim Państwowa Inspekcja Pracy, a być może też prokuratura. Chodzi m.in. o sprawdzenie, czy właściwie jest tam sprawowany nadzór i czy przestrzegane są przepisy. Negatywnie o funkcjonowaniu w kopalniach zewnętrznych firm wypowiada się też szef związku "Sierpień 80", Bogusław Ziętek. - Często najbardziej niebezpieczne prace wykonywane są przez zewnętrzne spółki, które choć zatrudniają wykwalifikowanych górników, nie zapewniają im warunków pracy, płacy, a często również wyposażenia i BHP takiego samego, jak obowiązuje górników, zatrudnionych przez kopalnie - ocenił. Ważny był drogi sprzęt? Według Bogusława Ziętka, na ocenę okoliczności wypadku składa się także to, że dyrekcja kopalni wiedziała o zagrożeniach, występujących w rejonie katastrofy. Zdecydowano jednak o wydostaniu stamtąd wartego ok. 70 mln zł sprzętu. Właśnie przy jego demontażu pracowali górnicy. Ziętek przypomniał, że zaprzestano wydobycia węgla z tej ściany, ze względu na zagrożenia tam występujące. - Miała ona czwarty, najwyższy stopień zagrożenia metanowego, w ocenie górników była jednak znacznie groźniejsza, niż inne ściany, o tej samej kategorii. Mimo to zdecydowano o powrocie w tamten rejon górników, którzy mieli odzyskać sprzęt - ocenił Ziętek. Według jego informacji, praca odbywała się w warunkach ciągłego zagrożenia. Wielokrotnie - jak powiedział - zdarzały się tam ewakuacje załogi z powodu zagrożenia wybuchem. - Po każdym alarmie górników wysyłano jednak z powrotem w rejon zagrożenia, nie wyciągając wniosków, które zwykła ostrożność nakazywała by wyciągnąć - uważa szef "Sierpnia'80". Pytani o zarzuty związkowców przedstawiciele Kompanii Węglowej nie podzielają ich. Podkreślają, że w rejonie zagrożenia pracowali doświadczeni pracownicy, specjalizujący się w demontażu urządzeń dołowych i mający do tego stosowne uprawnienia. Nad przebiegiem prac w chwili wybuchu czuwało pięć osób dozoru, które są wśród poszkodowanych. Zabił ich pył węglowy Przyczyny wypadku bada m.in. specjalnie powołana do tego komisja. Są już nawet pierwsze ustalenia. Wynika z nich m.in., że większość ofiar katastrofy w kopalni "Halemba" zginęła na skutek wybuchu pyłu węglowego, a nie bezpośrednio po wybuchu metanu. Teraz jednym z najważniejszych zadań ekspertów będzie wyjaśnienie, co zainicjowało wybuch metanu, którego następstwem był wybuch pyłu. Komisja musi też zbadać, czy w kopalni respektowane były procedury, dotyczące zwalczania zagrożenia metanowego oraz neutralizowania pyłu węglowego. Członkowie komisji są zgodni, że nie obejdzie się bez wizji lokalnej w miejscu katastrofy. Na razie jednak trudno przewidzieć, kiedy będzie się ona mogła odbyć. Pod ziemią panują tam bowiem wciąż trudne warunki. Własne śledztwo prowadzi gliwicka prokuratura. W tej sprawie przesłuchano już ok. 40 świadków, pracowników kopalni i firm usługowych, a co najmniej drugie tyle jest jeszcze do przesłuchania. Policjanci zabezpieczyli kopalnianą dokumentację. Zlecono sekcję zwłok pierwszych ofiar oraz badania DNA tych, których trudno zidentyfikować. Na polecenie prezydenta kopalnię ma też skontrolować NIK.