I mimo że szef PKBWL i jednocześnie akredytowany przedstawiciel Polski uczestniczący w śledztwie rosyjskim zaznaczył, że z odczytanych zapisów rozmów z czarnych skrzynek nie wynika, by wprost naciskał na lądowanie w fatalnych warunkach, większość ekspertów jest zgodnych: obecność szefa Sił Powietrznych RP w kokpicie podczas lądowania jest raczej zadziwiająca. - To na pewno nie pozostało bez wpływu na podejmowane przez pilotów decyzje - ocenia w rozmowie z "Polską" Tomasz Hypki, redaktor "Skrzydlatej Polski". Czym kierował się gen. Błasik, podążając do kokpitu? Jest możliwych kilka scenariuszy. Sprawdzenie osobiście warunków atmosferycznych i wymienienie uwag z załogą wydaje się najmniej prawdopodobne. "Najprawdopodobniej został wezwany przez załogę" - mówi "Polsce" mjr Michał Fiszer, pilot i wykładowca Collegium Civitas. Istnieje prawdopodobieństwo, że szef SP RP mógł być przez kogoś wysłany do pilotów, aby przedyskutować i ocenić możliwość lądowania. "Mógł być swego rodzaju pośrednikiem między oficjelami a załogą, która i tak działała już pod presją czasu" - ocenia anonimowo jeden z ekspertów ds. lotnictwa. Takiej możliwości nie wykluczył także Edmund Klich, który dzień po występie w programie "Teraz my" stwierdził na antenie Polsatu, że gen. Błasik zdawał sobie sprawę z tego, że lądowanie w Smoleńsku będzie opóźnione. "Nie wiem, czy na niego nie było presji zewnętrznej. Nie wiem, czy to była jego inicjatywa. Można przypuszczać, że został nawet wysłany, ale to są moje domysły" - mówił Klich. Wierzysz w wyjaśnienie katastrofy TU-154? Dołącz do dyskusji