O sprawie pisze "Dziennik Gazeta Prawna". Przypomnijmy, od kilku miesięcy, z powodu pandemii koronawirusa, posiedzenia Sejmu odbywają się częściowo zdalnie. Oznacza to, że posłowie nie muszą być na Wiejskiej, biorą udział w obradach, będąc w różnych miejscach i w taki sposób również głosują. Sprawa, o której wspomina "DGP" wyszła na jaw po głośnym głosowaniu w połowie sierpnia, gdy posłowie decydowali o podwyżkach dla najważniejszych osób w państwie. Kiedy z tego powodu zrobiło się ogromne zamieszanie, a niektórzy zaczęli przepraszać za to, iż podjęli taką decyzję, okazało się również, że głosowali, będąc poza granicami kraju. Aleksander Miszalski z KO pisał w mediach społecznościowych, że "piątkowe głosowanie było ogromnym błędem, zarówno moim, jak i prawie całego klubu". Polityk przyznał się jednocześnie, że dopiero wrócił do Polski po zaplanowanym wcześniej urlopie. "DGP" przytacza też słowa Iwony Hartwich (KO). "Oczywiście, mogłabym nie głosować - powiedzieć, że rozładował mi się tablet, telefon czy komputer lub że straciłam połączenie z internetem (bo przecież obecnie nie ma mnie w kraju) albo że po ludzku się pomyliłam". "Według obecnego stanu prawnego głosowanie zdalne jest możliwe jedynie na terytorium Polski" - potwierdza Centrum Informacyjne Sejmu (CIS). Gazeta przytacza też nieoficjalne rozmowy z informatykami sejmowymi, którzy mieli zapewniać, że głosowanie poza terytorium Polski jest "technicznie niemożliwe z powodu ograniczeń, jakie wprowadzono, by zapewnić bezpieczeństwo procesu oddawania głosu". Hartwich mówi tymczasem, że nie miała "żadnych problemów z zalogowaniem się do systemu".