Według dziennika, takie przedsiębiorstwo może także sprawić, aby zarówno pociski, jak i firma rozpłynęły się w powietrzu. "Pociski się odnalazły. Przejęli je na Donbasie prorosyjscy separatyści, którzy później urządzili z tego medialny show. Wszystko pod nosem Służby Kontrwywiadu Wojskowego" - pisze "DGP". Jak czytamy, informacje o nielegalnym imporcie broni na Ukrainę - znane wcześniej z doniesień medialnych - prezydent Serbii Aleksander Vucic potwierdził po tym, jak jego oponenci zaczęli publikować dokumenty w tej sprawie. Jak przekonywał, opozycja serbska, oskarżając władze o sprzedaż broni na Ukrainę, chciała pogorszyć stosunki serbsko-rosyjskie. I tu pojawia się Polska "W tym momencie pojawia się Polska. Jako alibi i kozioł ofiarny. Bo Vucic przyciśnięty do muru potwierdził, że Serbia, owszem, sprzedawała powiązanej z Ukraińcami i zarejestrowanej na Cyprze firmie Petralink pociski do moździerzy kaliber 60 mm. Ich ostatecznym odbiorcą miała być jednak Polska. A konkretnie firma Nattan z Warszawy" - podkreśla "DGP". Serbskie MSZ przekonywał ponadto, że choć Serbia nie ponosi odpowiedzialności za reeksport, to jednak ostateczny odbiorca musi poinformować o tym serbskie władze. W tym wypadku - mówił - nikt nie zwracał się z takim pytaniem do resortu. "DGP" potwierdziło autentyczność dokumentów - które dowodzą handlu pociskami moździerzowymi - publikowanymi przez serbską opozycję. Jak informuje, do procederu miało dojść w 2016 r., a operacyjnie sprawą miał się zajmować zarejestrowany na ulicy Młynarskiej 7 w Warszawie Nattan sp. z o.o. Jak pociski znalazły się w Donbasie? To ta firma - jak wynika z dokumentów - jest też ostatecznym odbiorcą pocisków moździerzowych od serbskiej firmy Tehnoremont za pośrednictwem cypryjskiej Petralink. Na czele ostatniej, wskazuje "DGP", stoi menedżer ukraińskiej zbrojeniówki Wołodymyr Petenko. W dokumentach zapisano, że serbskie pociski nie wyjadą poza granicę Polski. "Problem w tym, że ostatecznie pociski znalazły się w Donbasie" - podkreśla dziennik. Serbski Tehnoremont pociski miał pozyskać z państwowej fabryk broni. Prezydent Vucic twierdzi, że z punktu widzenia Serbii umowa jest "czysta jak łza". Serbskie służby miały ponadto poinformować rosyjski wywiad o tym, że Polska lub inny kraj mogły dokonać reeksportu - czytamy. Polska ma kłopot Według dziennika, w przypadku Polski problemem dla władz w Warszawie jest istnienie dokumentów potwierdzających, że Nattan rzeczywiście kupił w Serbii pociski i zobowiązał się do tego, że nie będzie ich reeksportował. "Jednak jak wynika z informacji "DGP", nikt z polskich struktur państwowych ich nigdy nie zamawiał" - podaje. "Jak zatem to możliwe, że w kraju pojawiło się 30 tys. pocisków z Serbii? I to sprowadzonych przez firmę, która ma legalne pozwolenie na obrót materiałami specjalnymi" - pyta dziennik. To, że firma Nattan, która pojawia się w dokumentach, ma koncesję, potwierdziło dla "DGP" polskie MSWiA. "DGP" zauważa, że reeksport pocisków wymagałby zgody Ministerstwa Rozwoju. MR w sprawie pytań na ten temat odesłało dziennik do resortu dyplomacji, które nie udzieliło odpowiedzi do czasu wydania gazety - podobnie jak Nattan i ministerstwa ukraińskie. Według informacji gazety, deal domykał Ukrainiec Witalij Dementiew, w sprawie którego na Ukrainie prowadzone jest śledztwo dotyczące dostaw do tamtejszego MON sprzętu wojskowego po zawyżonych cenach za pomocą sieci firm takich jak Petralink czy Nattan. Nattan - jak twierdzi rozmówca "DGP" - zaczęła pospieszenie ewakuować się z siedziby na Młynarskiej przed kilkoma miesiącami - mniej więcej wtedy, gdy pojawiły się dokumenty świadczące o współpracy firmy z Petralink i Ukraińcami. Cały artykuł TUTAJ.