"Próbowano w szkołach dzieciom przez cały okres komunizmu wciskać komunistyczną ideologię, to był bolszewizm, to było ideologizowanie dzieci. Dzisiaj też próbuje nam się wciskać ideologię, tylko inną. Zupełnie nową, aczkolwiek to też jest taki neobolszewizm. (...) Próbuje się nam, proszę państwa, wmówić, że to ludzie, a to jest po prostu ideologia" - mówił w sobotę (13 czerwca) w Brzegu o społeczności LGBT Andrzej Duda. Słowa prezydenta wywołały duże kontrowersje nie tylko w kraju. Dotarły także zagranicę. Jak informuje "DGP", odbiły się one szerokim echem również w Waszyngtonie i to, jak wskazuje dziennik, "na finale rozmów dotyczących zwiększenia sił USA w Polsce" po tym, jak prezydent Donald Trump ogłosił, że wycofa część amerykańskich wojsk z Niemiec (teoretycznie, jak zaznacza "DGP", ten ruch zwiększa prawdopodobieństwo powstania w Polsce tzw. Fortu Trump). Problem w tym, że, jak czytamy, "kluczową rolę w negocjacjach na ten temat pełni doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych Richard Grennell", który jest zdeklarowanym gejem i bardzo mocno działa na rzecz walki z dyskryminacją społeczności LGBT. "Wszystko wskazuje na to, że Andrzej Duda dowiedział się o tym fakcie dopiero po tym, jak porównał ideologię LGBT do bolszewizmu" - pisze "DGP". W sprawie interweniowała ambasador USA w Polsce - Georgette Mosbacher, która ma utrzymywać bardzo dobre relacje ze wspomnianym już Grennellem. Mosbacher miała upomnieć Pałac Prezydencki, a także zaznaczyć, "że niemożliwe jest utrzymywanie przyjaznych stosunków z Waszyngtonem i jednocześnie stosowanie dyskryminacyjnej retoryki". Więcej w środowym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej".