W poniedziałek "Rzeczpospolita" poinformowała, że Marek Falenta - biznesmen skazany w aferze podsłuchowej - napisał we wniosku o ułaskawienie skierowanym do prezydenta Andrzeja Dudy, że jeśli nie zostanie ułaskawiony, to ujawni, kto za nim stał. W poniedziałek Kancelaria Prezydenta poinformowała, że wiceszef KPRP Paweł Mucha wystosował do Prokuratora Krajowego Bogdana Święczkowskiego pismo zawierające prośbę o dokonanie oceny prawno-karnej wniosku Marka Falenty o ułaskawienie. "Nie, prezydent się nie przestraszył" Dera był pytany we wtorek w radiowej "Trójce", czy wniosek Falenty o ułaskawienie nosi znamiona szantażu. "To jest taki moim zdaniem kuriozalny wniosek o ułaskawienie, bo powiem szczerze nie spotyka się tego typu wniosku, że ktoś prosi o łaskę, bo to jest jednak prerogatywa prezydenta, z drugiej strony straszy, że jak czegoś prezydent nie zrobi, czyli jakby przymusza prezydenta do czegoś" - powiedział Dera. Dopytywany, czy prezydent przestraszył się, odparł: "nie, prezydent się nie przestraszył". Pytany, czy Duda nie rozważa ułaskawienia Falenty, Dera oświadczył: "pan prezydent nie skorzystał ze swojego prawa ułaskawienia". "Skierował to na normalną procedurę wynikającą z Kodeksu postępowania karnego. Ten wniosek jest w tej chwili procedowany przez sąd i prokuraturę. Pan prezydent nie skorzystał z prawa łaski" - zaznaczył. Szantaż? Minister podkreślił, że prezydent, jak w przypadku każdego wniosku o ułaskawienie, może sam skorzystać z prawa łaski i podjąć decyzję o ułaskawieniu danej osoby. Albo jeśli prezydent nie podejmie takiej decyzji, to sprawa jest przekazywana do odpowiednich organów takich jak prokuratura czy sąd - dodał. Dera podkreślił, że wniosek Falenty o ułaskawienie został skierowany do sądu, potem trafi do prokuratury. Jeśli któryś z tych organów wydałby pozytywną opinię ws. wniosku, wróciłby on do głowy państwa. Natomiast, jeśli nie będzie ze strony sądu lub prokuratury pozytywnej oceny, to - jak mówił Dera - wniosek o ułaskawienie już w ogóle nie trafia z powrotem do prezydenta. Dera powiedział, że z Kancelarii Prezydenta 21 maja zostało skierowane pismo do prokuratury "celem sprawdzenia, czy nie zachodzą przesłanki prawo-karne" dotyczące przestępstwa szantażu prezydenta przez Falentę. "Fobia opozycji" Pytany o postulat opozycji, aby powstała komisja śledcza ws. Marka Falenty i afery podsłuchowej odparł, że "to już jest jakaś fobia opozycji". Jego zdaniem taki wniosek o komisję jest absurdalny. "Jaki sens ma powołanie komisji śledczej? Po pierwsze mamy koniec kadencji Sejmu, zanim się jakakolwiek komisja spotka, to się kadencja skończy. Jeżeli będą jakieś przesłanki do tego, żeby zainteresować organy sejmowe to proszę bardzo. Na razie mamy sytuację taką, że to sąd za czasów PO skazał tę osobę (Marka Falentę) prawomocnym wyrokiem, gdzie główną przesłanką była chęć wzbogacenia się. Jeżeli to ma być przesłanką do komisji śledczej, to nie wiem, chybaby musiałaby powstać osobna instytucja" - powiedział Dera. Sprawa Falenty Marek Falenta, biznesmen skazany w aferze podsłuchowej, został zatrzymany w Hiszpanii 5 kwietnia br. Wcześniej Sąd Okręgowy w Warszawie na wniosek policji wydał za nim Europejski Nakaz Aresztowania. Falenta został wydany Polsce przez hiszpańskie władze w miniony piątek i tego samego dnia został przetransportowany do Warszawy. O tym, że Falenta ma odbyć zasądzoną mu karę 2,5 roku więzienia, zdecydował 31 stycznia Sąd Apelacyjny w Warszawie. Odrzucił tym samym zażalenia obrońców, którzy ubiegali się o odroczenie wykonania kary m.in. ze względu na stan zdrowia skazanego. Falenta miał się stawić w zakładzie karnym 1 lutego, ale tego nie zrobił. Od tamtego czasu się ukrywał i był poszukiwany w związku z nakazem doprowadzenia do aresztu śledczego, który trafił do jednego ze stołecznych komisariatów 6 lutego 2019 r. Falenta został skazany w 2016 r. przez Sąd Okręgowy w Warszawie na 2,5 roku więzienia w związku z tzw. aferą podsłuchową. Wyrok uprawomocnił się w grudniu 2017 r. Sprawa dotyczyła nagrywania od lipca 2013 r. do czerwca 2014 r. na zlecenie Falenty w warszawskich restauracjach osób z kręgów polityki, biznesu oraz funkcjonariuszy publicznych. Nagrano m.in. ówczesnych szefów: MSW - Bartłomieja Sienkiewicza, MSZ - Radosława Sikorskiego, resortu infrastruktury i rozwoju - Elżbietę Bieńkowską, prezesa NBP Marka Belkę i szefa CBA Pawła Wojtunika. Ujawnione w tygodniku "Wprost" nagrania wywołały w 2014 r. kryzys w rządzie Donalda Tuska