Przypomnijmy, że Urubko w sobotę, bez zgody kierownictwa, ruszył samotnie w kierunku szczytu K2. Mijając po drodze członków wyprawy, odmówił wzięcia radiotelefonu i nie chciał rozmawiać z kierownikiem wyprawy Krzysztofem Wielickim. W poniedziałek Urubko wrócił do bazy i bez słowa wyjaśnienia zaszył się w swoim namiocie. Jak się domyślano, wspinacz zrezygnował z ataku szczytowego prawdopodobnie ze względu na złe warunki pogodowe. Później opuścił polską wyprawę. Teraz zdradza, co tak naprawdę wydarzyło się podczas samowolnego ataku na szczyt K2. W serwisie mountain.ru szczegółowo opisał to, co działo się podczas jego samotnej wspinaczki. "Prognoza pogody na 26 lutego to szansa (by zaatakować szczyt - przyp. red.). Nie chcę przenosić odpowiedzialności na kogoś innego. Uciekłem potajemnie po śniadaniu, wspiąłem się na 6250 m n.p.m." - zaczyna Urubko.Następnego dnia (w niedzielę) warunki były gorsze. Urubko przeczekał noc na wysokości 7200 m n.p.m.Urubko pisze, że spał w jamach lodowo-śnieżnych. Ostatecznie udało mu się dotrzeć na wysokość ok. 7600 m n.p.m. Cały jego plan zniweczyła jednak burza śnieżna (prawdopodobnie mała lawina - przyp. red.), przez którą spadł pięć metrów w dół. Po tym przerwał atak szczytowy.Jak opisuje dalej, nie mógł znaleźć drogi powrotnej. Pomyślał, że "potrzebuje cudu". Po paru godzinach błądzenia odnalazł odpowiednią drogę. "Dzięki mojemu ojcu za intuicję we krwi" - pisze Urubko.