Michał Rodak, RMF FM: Powiedz, jakie masz plany na tę najbliższą zimę. Nic się nie zmieniło i jedziecie z Marią Cardell na Cerro Torre (3133 m, szczyt w Patagonii - przyp. red.)? Denis Urubko: - Tak, oczywiście. Pojedziemy na wyprawę do Patagonii na Cerro Torre i możliwe, że Fitz Roya (3359 m - przyp. red.). Zobaczymy, jaką zastaniemy tam pogodę. Później możliwe, że pojadę do Azji, do Kirgizji... Nie wiem teraz dokładnie, jaki będzie pomysł Polskiego Związku Alpinizmu. Możliwe, że będziemy mieć plany wspinania na siedmiotysięczniku. Jeszcze nie mam pewności. Czyli Cerro Torre, a później może wyprawa z Polakami. - Oczywiście, z Polakami. Niedawno wróciliście z Marią z Uszby (4710 m, nazywana "Matterhornem Kaukazu - przyp.red.). Tam weszliście na szczyt, wyznaczając nową drogę. Jak było? - Było ciężko i trochę zimno. Było też ryzykownie. Niewiele wiedzieliśmy o tej drodze, to było pierwsze wspinanie tym odcinkiem na szczyt... Zawsze podczas wspinaczki nową drogą trudno jest przewidzieć i zaplanować każdy następny krok. Gdy byliśmy na szczycie, przyszła bardzo zła pogoda i zejście było dosyć niebezpieczne, ale to wszystko jest czymś normalnym. I wyznaczona przez was droga nazywa się "Matsoni". - Tak, "Matsoni". Przyjemne było dla mnie spotkanie z gruzińską kulturą i ludźmi, którzy mieszkają tam u stóp gór. Nie czułem się do tego zobowiązany, ale uznałem, że w ramach wdzięczności chciałbym zostawić im coś pięknego i ustaliliśmy z Marią, że nazwiemy tę drogę "Matsoni", jak... ...jak słynny gruziński jogurt... - Tak, jak wyjątkowy tamtejszy jogurt. Przy okazji wspinaczki na Kaukazie i wizyty w Swanetii odwiedziliście też w Mestii muzeum w domu legendarnego gruzińskiego wspinacza, "skalnego tygrysa" Michaiła Chergianiego? - Tak, spotkaliśmy się z kierownikiem tego muzeum i naszym bardzo dobrym kolegą. Oni nas tam zaprowadzili. Jest tam pięknie przygotowana wystawa złożona z pamiątek związanych z tym bardzo ważnym dla Gruzinów i Swanów wspinaczem. Tam spotkaliśmy ludzi z wielu krajów - z Polski, Ukrainy, Austrii. Na mnie też to muzeum zrobiło wielkie wrażenie, dlatego musiałem zapytać. Wracając do twoich górskich planów - twój kalendarz jest bogaty. Po wyprawie na Cerro Torre, po tej zimie, jest w nim wiele punktów - Gaszerbrum II latem, Broad Peak zimą... Jak to wszystko będzie wyglądało? - Tak, mam dużo wspinaczkowych planów. To jest dla mnie przyjemność - robić coś nowego, być w kontakcie ze skałą. Tak było z naszą wyprawą na Uszbę. Spędziliśmy tam miesiąc. Mieliśmy czas, by przekonać się, jaka jest kondycja skały i którędy powinniśmy się tam wspinać. Teraz chciałbym spędzić 2 miesiące na kolejnej wyprawie, by krok po kroku móc poznawać Cerro Torre. Tak to sobie układam, że każdy kolejny krok to dla mnie trening przed następną wyprawą. Potem pojedziemy więc na Gaszerbruma II, by spróbować wyznaczyć tam razem z Marią nową drogę na szczyt. Możliwe, że później będzie Broad Peak. Już nie z Marią, ale z kimś z Polski albo z moim dobrym kolegą Amerykaninem. Będzie takich planów dużo przez następnych 20 lat! W takim razie - kiedy kolejne K2 zimą? - Porozmawiamy o tym z Piotrem Tomalą i Adamem Bieleckim. To jest ważne, że nie wszystko zależy tylko ode mnie. Oczywiście, ja chcę iść na K2. To bardzo mocne wyzwanie. Ale czy rozmawialiście już z Piotrem i Adamem o tym, jak by to mogło wyglądać? - Teoretycznie wszystko jest jasne, że robimy treningi, szykujemy materiały, przygotowujemy też młodych wspinaczy górskich. Teraz Rafał Fronia jest z grupą na Manaslu... Później, jak uda się uniknąć nieprzewidzianych zdarzeń i dobrze zaplanujemy zimową wyprawę, to ją zrobimy, oczywiście. Ja nie chciałbym tego robić tak szybko, od razu. Nie wolałbyś też następnym razem pojechać w mniejszym zespole? - Dla federacji, dla Polskiego Związku Alpinizmu ważne jest, by zrobić taki duży zespół - mocną grupę wspinaczy. Wszystko zależy od tego, jak będą się tam układały relacje. Różne mogą być na to pomysły. A kto twoim zdaniem był - poza tobą i Adamem - najmocniejszy na tej ostatniej wyprawie na K2, jeśli chodzi o siłę fizyczną i wspinanie? - Oczywiście Marcin Kaczkan. Dla mnie to przyjemne, że znam te osoby - Adama Bieleckiego i Marcina Kaczkana - już wiele lat i dla mnie to nie była żadna niespodzianka, że oni robili wszystko właściwie, dobrze, mocno. To był piękny zapał osób, które chciały tej wisienki na torcie, czyli finalnie wejść na szczyt. Słyszałeś, że tej zimy podobno Alex Txikon wybiera się na K2? - Ja nie wiem, co planuje Alex Txikon, ponieważ nie jesteśmy teraz w kontakcie. On też jest bardzo mocno skoncentrowany na zimowym wspinaniu, więc możliwe, że pojedzie, ale oczywiście nie w polskim zespole. Spotkaliśmy się podczas festiwalu górskiego w Lądku-Zdroju. Rozmawiałeś może z też obecną tutaj Elisabeth Revol? Jak ona teraz się czuje? - Nie mieliśmy jeszcze wiele czasu na rozmowę, tylko na "cześć" - "cześć". Wyglądała na optymistyczną, z takim pięknym uśmiechem. Myślę, że pozytywnie myśli o przyszłości. Rozumiem, że wszystko jest w porządku. Film, który udostępniłeś już po akcji ratunkowej na Nanga Parbat, z tego momentu, gdy ją znajdujecie razem z Adamem, to coś tak poruszającego, że na długo zapada w pamięć. - Oczywiście, to bardzo piękny moment, gdy akcja ratunkowa kończy się sukcesem. To dla mnie też ważne, bo na Annapurnie próbowałem uratować Inakiego Ochoę, ale niestety zginął (spektakularna akcja z 2008 roku, za którą Alpine Club wyróżnił nagrodą "Spirit of Mountaineering" sześciu himalaistów, w tym Denisa Urubkę - przyp.red.). Teraz nie było szansy uratować Tomka Mackiewicza, ale mogliśmy pomóc Elisabeth Revol i zrobiliśmy to dobrze. A ty znałeś wcześniej Tomka? - Spotkaliśmy się w Lądku, a wcześniej byłem na zimowej wyprawie na Nanga Parbat w 2012 roku, gdy był tam z dwoma albo trzema kolegami - nie pamiętam już dokładnie. Ja wspinałem się z Włochem Simone Moro. Próbowaliśmy tą drogą, którą on wspiął się teraz na szczyt z Elisabeth Revol (niedokończona droga Messnera; Moro i Urubko dotarli na 6800 m - przyp.red.). Mam piękne wspomnienia, jak piliśmy kawę z mlekiem w hotelu i rozmawialiśmy o następnych planach. Moje cele były inne, on był skoncentrowany tylko na jednym: "Nanga Parbat, Nanga Parbat, Nanga Parbat...". To nas różniło. Na festiwalu w Lądku zostaliście - jako zespół - szczególnie wyróżnieni. Jako uczestnicy akcji ratunkowej na Nanga Parbat także dostaliście od Alpine Club nagrodę "Spirit of Mountaineering". Jak to odbierasz? Jesteście skromni i staracie się nie robić z tej akcji wielkiego wydarzenia... - Nagroda to jest przyjemność i dowód, że inni doceniają taki poryw, mocny ruch, działanie ze strony wspinaczy górskich, którzy mieli szansę, by komuś pomóc. To coś miłego, oczywiście. Michał Rodak