W wyborach do Senatu od 2011 roku obowiązują okręgi jednomandatowe. Oznacza to, że z każdego ze stu okręgu do wzięcia jest jeden mandat. Choć wybory do Sejmu w 2019 roku wygrał PiS, to okazało się, że w Senacie większość mandatów przypadła opozycji. Dzięki temu mogła wybrać marszałka Senatu ze swojego grona, ogłosić połowiczny sukces, a potem nie ułatwiać życia obozowi rządzącemu. Bo choć większość w Sejmie jest w stanie odrzucać poprawki Senatu, to jednak cała procedura legislacyjna ulega wydłużeniu. Jak działa "pakt senacki"? Opozycja jest więc zdeterminowana, by tamten sukces powtórzyć i zawczasu zagwarantować sobie większość w Senacie. Temu ma służyć zawarcie tzw. paktu senackiego, który zakłada, że cała opozycja w każdym okręgu wystawia jednego, wspólnego kandydata. Chodzi o to, by głosy wyborców opozycji i przeciwników PiS nie rozkładały się na wielu kandydatów, tylko trafiały do wspólnego kandydata. Pod koniec lutego politycy Koalicji Obywatelskiej, PSL, Polski2050, Lewicy oraz samorządowego ruchu "Tak! Dla Polski" ogłosili powstanie paktu senackiego. - Ten pakt to zobowiązanie do tego, aby wystawiać po jednym kandydacie w każdym okręgu senackim - wyjaśniał Marcin Kierwiński z Koalicji Obywatelskiej. - Kto będzie startował wbrew tym uzgodnieniom, będzie wspierał PiS, trzeba to jasno powiedzieć - dodał. Ostatecznych ustaleń dotyczących szczegółowego podziału okręgów dla poszczególnych partii wciąż jednak nie ogłoszono, bo negocjacje cały czas się toczą. Jak jednak słyszymy, szczegóły poznamy "na pewno wcześniej niż to było przed wyborami w 2019 roku". Wtedy ostateczny kształt list do Senatu ogłoszono dopiero w połowie sierpnia, czyli dwa miesiące przed głosowaniem. Politycy opozycji wiążą z paktem senackim duże nadzieje. Publicznie deklarują, że wedle ich wewnętrznych analiz mają szansę na zdobycie nawet 65 mandatów. "Pakt senacki" - rosnąca Konfederacja i samorządowcy zagrożeniem? Sęk w tym, że wraz z rosnącymi sondażami Konfederacji oraz zapowiedzią startu w wyborach Bezpartyjnych Samorządowców sytuacja w wyborach senackich może się skomplikować, a zwycięstwo staje się coraz mniej pewne. - Tak, planujemy wystawić kandydatów w wyborach do Senatu w każdym okręgu - deklaruje w rozmowie z Interią jeden z liderów Konfederacji Sławomir Mentzen. - Opozycji spod znaku centrolewu wydaje się, że będzie jak w 2019 roku: kandydat PO i PiS i koniec. Nie, będą też kandydaci Konfederacji, a może i inni. Nie wiem, skąd więc u nich ta pewność w zwycięstwo w Senacie - dodaje Robert Winnicki. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wystawienie kandydatów przez Konfederację popsuje wyniki kandydatów PiS. Pawłowski odpowiada jednak, że w 2019 roku w wyborach do Senatu wyborcy Konfederacji głosowali w większym stopniu na kandydatów opozycji, a nie PiS. W miniony weekend podczas dużej konwencji swój start w wyborach zarówno do Sejmu, jak i Senatu zapowiedzieli także Bezpartyjni Samorządowcy. I choć w sondażach oscylują na razie w okolicach 3 proc. to jeśli chodzi o Senat mogą namieszać. Są bowiem kolejnymi kandydatami po stronie anty-PiS, co sprawia, że robi się tam tłoczno. "To dla 'paktu senackiego' bardzo zła wiadomość" Łukasz Pawłowski, prezes Ogólnopolskiej Grupy Badawczej, który zajmuje się także badaniem lokalnej polityki jako pierwszy zwrócił uwagę na to, że opozycja może mieć problem z powtórzeniem zwycięstwa w Senacie. W rozmowie z Interią wyjaśnia, że deklaracja o wystawieniu list do Senatu przez Konfederację i Bezpartyjnych Samorządowców zmienia obraz sytuacji. - To dla paktu senackiego bardzo zła wiadomość. Gdyby w 2019 r. we wszystkich okręgach do Senatu był trzeci kandydat, opozycja na pewno nie miałaby większości w Senacie. Elektorat poszczególnych partii opozycyjnych jest dużo mniej lojalny niż elektorat PiS - mówi. Dodaje też, że problemem dla opozycji może być fakt, że wyborcy nie będą głosować na komitet pod nazwą "pakt senacki", lecz na kandydata konkretnej partii, która w ramach porozumienia opozycji dostanie miejsce w danym okręgu. To zaś oznacza, że wyborca Koalicji Obywatelskiej, mając do wyboru np. kandydata PSL, może chcieć zagłosować zamiast niego np. na znanego lokalnie znanego mu samorządowca. A tych może być do wyboru całkiem sporo. Kalendarz wyborczy komplikuje sytuację Wszystko przez kalendarz wyborczy, który w tym wypadku także nie pomaga opozycji i jej paktowi senackiemu. Konkretnie nie pomaga jej fakt, że pół roku po wyborach parlamentarnych są wybory samorządowe. Dla wielu lokalnych polityków start w tegorocznych wyborach będzie okazją do wypromowania się przed wyborami w 2024 roku. Bezpartyjni Samorządowcy mówią zresztą o tym dość otwarcie. Na to zwraca także uwagę Łukasz Pawłowski: - Każdy kandydat z ambicjami na bycie burmistrzem, prezydentem miasta lub radnym sejmikowym może zarejestrować się w wyborach do Senatu i potraktować je jako swoją prekampanię. Daje to tym kandydatom nie tylko więcej możliwości do promowania się, ale także drugi limit wydatków, które można wykorzystać - podkreśla i dodaje, że jego zdaniem w tych wyborach nie będzie takiego okręgu, w którym jest tylko dwóch kandydatów, podczas gdy cztery lata temy takich okręgów była połowa. Politycy opozycji spokojni o wynik Politycy opozycji w rozmowie z Interią podchodzą do tematu na spokojnie. - W 2019 roku w niektórych okręgach było przecież więcej niż dwóch kandydatów. Nie miało to większego wpływu na ostateczny wynik - mówi Interii Krzysztof Gawkowski, szef klubu Lewicy. - Nie sądzę, by teraz miało się coś zmienić. Jesteśmy spokojni o wynik - zapewnia. Także Krzysztof Kwiatkowski, senator niezależny, który będzie kandydował w ramach "paktu senackiego" podkreśla, że cztery lata temu nawet w okręgach, w których było więcej kandydatów, większość głosów zdobywali i tak kandydaci PiS i paktu senackiego. - Mamy to szczegółowo przeanalizowane i przeliczone. Nasze badania pokazują, że pakt jest akceptowany przez wyborców wszystkich partii opozycyjnych i cztery lata wspólnej, zgodnej pracy w Senacie tylko utwierdziły naszych wyborców w tym poglądzie - uważa.- W Senacie nie przegraliśmy ani jednego ważnego dla opozycji głosowania, mamy mnóstwo gotowych projektów ustaw, które dziś pani marszałek Sejmu trzyma w zamrażarce, ale które są dogadane przez całą opozycję demokratyczną, więc jeśli wygramy wybory, będzie na czym pracować - wylicza Kwiatkowski. Dodaje też, że wcale nie jest przekonany, czy mniejszym ugrupowaniom uda się - zgodnie z deklaracjami - wystawić kandydatów we wszystkich okręgach. PiS ma własne wyliczenia Wedle sondażu dla OKO.press z końca marca kandydaci paktu senackiego mogą liczyć na 44 proc. poparcia, PiS na 34 proc., a Konfederacja na 11 proc. Według tego badania na "inne ugrupowanie" chce głosować 6 proc. wyborców, a 5 proc. odpowiada, że "trudno powiedzieć". Z naszych rozmów z politykami partii opozycyjnych wynika, że ich wewnętrzne, szczegółowe badania są zbliżone do wyników tego sondażu i zawsze wychodzi im ponad 60 mandatów dla opozycji. Gdy o liczby pytamy polityków PiS, odpowiadają, że wedle ich najbardziej ostrożnych wyliczeń co do podziału mandatów jest 50 do 50, a o tym, kto weźmie senacką większość zdecydują pojedyczne okręgi. - My się paktu senackiego nie boimy - mówi Krzysztof Sobolewski, sekretarz generalny PiS. - Cieszymy się nawet, że politycy opozycji tak bardzo w niego uwierzyli - dodaje. W PiS liczą też po cichu na to, że nie wszyscy kandydaci z partii opozycyjnych dostosują się do wytycznych i niektórzy wystartują wbrew paktowi, bo dlaczego mają chcieć oddawać "biorący" mandat kolegom z innych partii. PiS podobny problem będzie miał jedynie z senatorem Janem Marią Jackowskim, który odszedł z klubu PiS i dziś jest senatorem niezależnym. Jeśli zechce wystartować samodzielnie, może odebrać część głosów kandydatowi PiS. Kamila Baranowska