Format obu debat był podobny, politycy mieli ściśle określony czas na wypowiedź (1 minuta) i na replikę (pół minuty) - był to czas bardzo, ale to bardzo ograniczony. Żyjemy, niestety, w epoce twitterowej i publiczność - jak by z tego wynikało - nie jest w stanie skupić się na recepcji czegokolwiek dłużej niż przez minutę. To zaś zmusza kandydatów nie tyle do dyscypliny i do zwięzłości, bo byłyby to ograniczenia dobre dla debaty, ile do wypowiadania raczej pewnych skrótów myślowych niż myśli. Powoduje to taki poziom ogólności, wręcz ogólnikowości, że nawet jeśli wymiana argumentów jest rzeczowa, widz nie jest w stanie wyrobić sobie zdania w spawie kluczowej, a mianowicie, kto jest bliżej obiektywnej prawdy. Jedynie ewidentne wpadki mogą robić różnicę. Tak się stało w poniedziałkowej debacie w Polsat News, gdzie przedstawiciel Koalicji Polskiej, Dariusz Klimczak, miał wyraźne problemy retoryczne i gdzie przedstawiciel Koalicji Obywatelskiej, Borys Budka, mówił nader sprawnie, ale nadzwyczaj niekonkretnie - jeszcze bardziej ogólnikowo niż usprawiedliwiałby to format dyskusji. Żeby zobaczyć te defekty obu wymienionych polityków, wystarczy porównać ich występy z występami ich kolegów partyjnych nazajutrz. We wtorkowej debacie w TVN24 zamiast p. Klimczaka barw Koalicji Polskiej bronił Władysław Kosiniak-Kamysz, który radził sobie bardzo dobrze, a nawet przebił się z dwoma bon-motami (o "ruskim węglu" i o tym, że "Konstytucji nie trzeba codziennie nosić przy sobie, ale trzeba codziennie ją szanować"). A zamiast p. Budki barw Koalicji Obywatelskiej broniła Izabela Leszczyna, która w wielu punktach operowała konkretami. Nie wiem tylko, dlaczego argumentem na rzecz jej poglądów miałby być per se fakt, że jest ona kobietą - ale zostawmy to. Generalnie p. Leszczyna była rzeczowa, waleczna i wykazywała się refleksem. Z kolei PiS wystawił do wtorkowej debaty gorszego mówcę niż do poniedziałkowej. Jarosław Sellin wypadł w Polsat News bardzo dobrze, podczas gdy jego partyjny kolega, Marcin Horała w TVN24, tylko dobrze. Napisałem, że nieszczęściem jest format telewizyjny każący kandydatom zmieścić odpowiedź na zawsze skomplikowane zagadnienia w 1 (słownie: jednej) minucie. Pewnym usprawiedliwieniem dla Polsat News może być to, że stacja zaplanowała emisję pięciu debat. Ta poniedziałkowa dotyczyła spraw światopoglądowych, wczorajsza (której nie oglądałem, bo śledziłem debatę w TVN24) - ochrony środowiska, dzisiejsza, jutrzejsza i pojutrzejsza - trzech innych tematów. To sprawia, że można dyskutować nieco mniej hasłowo, nieco bardziej wnikliwie. Tymczasem wtorkowa debata w TVN24 była "o wszystkim". Stąd ograniczenia czasowe były tam jeszcze bardziej szkodliwe dla poziomu dyskusji. Czy widzowie po obejrzeniu kilku takich pojedynków na słowa są rzeczywiście mądrzejsi niż byli wcześniej? Czy pomoże im to rozwiać wątpliwości i powziąć decyzję, na kogo głosować? Tylko w niewielkim stopniu. Decydujące znaczenie ma tu ogłada i szybkość formułowania zdań. Niepośledni jest też wpływ urody, postury, ubrania, fryzury i makijażu - wielkie pole do popisu dla stylistów (dawniej: krawcy) i wizażystek (dawniej: kosmetyczki). Znacznie bardziej pouczające dla publiczności byłyby debaty na temat jakiegoś mniejszego wycinka sporu politycznego, a przez to pozwalające na znacznie dłuższe pierwsze wypowiedzi, a także na znacznie dłuższe repliki. No, ale mamy cywilizację twitterową i - podobno - nic na to nie można poradzić. Roman Graczyk