Autorka, opublikowanego na łamach "DzGP" artykułu, podkreśla na wstępie, że jej tekst nie ma na celu zniechęcenie czytelników do transplantacji, a pokazanie braku odpowiedzialności wysokich rangą urzędników państwowych i polityków. Historia zaczyna się od polskiego żołnierza chorego na białaczkę. By mu pomóc, Centrum Przygotowań do Misji Zagranicznych (CPdMZ) zorganizowało przy współpracy z fundacją DKMS akcję rekrutacyjną potencjalnych dawców szpiku. W ramach akcji pobrano wymaz z jamy ustnej, z którego otrzymuje się materiał genetyczny. Poza tym w kwestionariuszu znalazły się: imię, nazwisko, PESEL, adres zamieszkania, numer telefonu, prawdopodobnie e-mail. Autorka przypomina, że DKMS Polska to Deutsche Knochenmarkspenderdatei, niemiecka firma zarejestrowana w Polsce jako fundacja rekrutująca dawców szpiku w Polsce. Pobrane dane genetyczne wraz z danymi osobowymi trafiają do Niemiec. Jak wynika z informacji na stronie organu nadzorującego bazy dawców szpiku na całym świecie (BMDW), DKMS Polska jest administrowana przez ZKDR, niemiecką instytucję rządową, zajmującą się pośredniczeniem w przeszczepach szpiku. Dane zebrane w ramach tej akcji i jej podobnych - a po apelu byłej wiceminister obrony narodowej z PSL Beaty Oczkowicz odbyło się ich 23 w różnych jednostkach wojskowych - trafiły do bazy DKMS. Podobne rekrutacje miały miejsce w policji, straży pożarnej, służbie celnej, służbie więziennej. Minister Oczkowicz została zapytana, dlaczego przedsięwzięcie zostało zorganizowane z pomocą DKMS a nie Ministerstwa Zdrowia i podległym mu Poltransplantem. "Nawet nie wiem, że istnieje taka instytucja" - odpowiedziała. Więcej na ten temat w artykule Magdaleny Rigamonti w dzisiejszym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej".