Razem z innymi polskimi studentami słuchałem tych opowieści ze ściśniętym gardłem. Solidaryzowałem się z emigrantami całkowicie. Potem opowiadaliśmy im, jak jest u nas: o rodzącej się demokratycznej opozycji, o cenzurze, fałszowaniu historii, kłopotach życia codziennego. Nie bardzo wiedzieli, co z tym zrobić, bo z jednej strony nam wierzyli, jak to ideowi młodzi młodym, a z drugiej poczuwali się do lojalności wobec reżimu, który wziął ich na utrzymanie. Z tym dylematem dotrwali do czasu Solidarności. Część jeszcze przed 13 grudnia ,"zdradziła" Polskę Ludową i wspomagała Solidarność. Jeden z tych Chilijczyków odwiedził mnie kiedyś w kwaterze Solidarności w Przemyślu, zakasał rękawy i pomagał nam w drukowaniu niecenzurowanego biuletynu na związkowym powielaczu. Po 13 grudnia kontakty się urwały - i my, i oni baliśmy się, żeby się niechcący nie wystawić nawzajem na niebezpieczeństwo ze strony SB - ale w końcu cała ta grupa opuściła Polskę - emigrowała gdzieś dalej, zwykle do Francji. Krajów demokracji ludowej jednak mieli już dość. Potem wracali do Chile. Jeden, ten od powielacza, zrobił wielką karierę w przemyśle filmowym. Teraz pewno cieszą się ze śmierci generała. Przypominam sobie też polskie dyskusje o Pinochecie i rodzaj osobliwej miłości, jaką pałała doń grupa inteligentnych publicystów konserwatywnych. Jeden z nich chciał osobiście wręczyć Pinochetowi ryngraf z Matką Bożą Częstochowską jako dar wdzięczności za uratowanie Chile przed losem satelity Sowietów i Kuby w Ameryce Łacińskiej. Jak to? pomyślałem. Takie wotum oznaczałoby pośrednio rozgrzeszenie generała Jaruzelskiego. Cel polityczny - co z tego, że całkiem inny w Chile i Polsce 1981 roku - uświęcałby środki. Nie można pochwalać czy choćby milcząco akceptować tortur i zabijania bez sprawiedliwego sądu ludzi uznanych za wrogów państwa. Pod tym względem konto gen. Pinocheta jest dużo bardziej obciążone niż gen. Jaruzelskiego, ale problem moralnej winy i politycznej odpowiedzialności pozostaje. Z drugiej strony interwencja Pinocheta miała podstawy, jakich nie miał stan wojenny w Polsce: Chile naprawdę groziła anarchia i wojna domowa, Polsce - nie. Jakąś część tej winy obaj zmazali, nie blokując - choć wciąż mogli - nadejścia demokracji. Ale bilans końcowy przez krew przelaną w Chile i Polsce po tych puczach wojskowych nigdy nie będzie pozytywny. Gdybym był Chilijczykiem, nie skakałbym z radości po śmierci Pinocheta, ale też bym mu nie dziękował. Miejsce takich jak on jest w czyśćcu pamięci zbiorowej. Tak długo, aż większość spojrzy na nich inaczej niż pokolenie ofiar - jeśli spojrzy.