Ograniczaniu handlu w niedzielę towarzyszyły hasła wzmocnienia więzi społecznych, szczególnie rodzinnych, bo w sklepach pracują głównie kobiety, matki. Wolna od pracy niedziela miała odzyskać pierwotny sens związany ze świętowaniem tego dnia - z Bogiem i rodziną. Czy istotnie odzyskała, skoro obowiązująca ustawa z 10 stycznia 2018 r. zawiera ponad 30 wyjątków? To sprawia, że uczestnicy rynku są nierówno traktowani. Patrz: sklepy Żabka pracujące jako punkty pocztowe czy np. sprzedaż biletów kolejowych w Galerii Metropolia przy stacji Gdańsk-Wrzeszcz, dzięki czemu sklepy w niedzielę mogły tam zostać otwarte. Śmiesznie to brzmi w kontekście straszenia: za złamanie ustawy grozi kara w wysokości od 1 tys. zł do 100 tys. zł, a przy uporczywym łamaniu ustawy - kara ograniczenia wolności. - Mówienie, że niedziela jest dniem odpoczynku, to mydlenie oczu. Co 300 m jest otwarty sklep, stacja benzynowa czy wręcz sieci handlowe. Ludzie pracują przez całe weekendy, i to za bardzo niskie stawki. Znacznie lepszym rozwiązaniem od selektywnego zakazu handlu w niedzielę jest podniesienie płac za pracę w tym dniu. Dlatego od wielu miesięcy postulujemy stawkę dwuipółkrotnie wyższą dla wszystkich, którzy pracują w niedzielę, nie tylko w handlu. - To byłby silny bodziec ożywiający rynek pracy. Chętnych z pewnością nie zabrakłoby, bo taka wypłata stanowiłaby duży wkład do budżetu rodzinnego. Jeśli ludzie zarobiliby godne pieniądze w niedzielę, w tygodniu mogliby mieć czas dla rodziny, np. na naprzemienne zajmowanie się dziećmi i na załatwienie spraw urzędowych - mówi Piotr Szumlewicz, twórca i przewodniczący Związkowej Alternatywy, która w maju przedstawiła pomysł, by hipermarkety i galerie handlowe mogły być otwarte w niedzielę, ale z wynagrodzeniem dla pracowników wyższym niż w dni powszednie. Propozycja dotyczy nie tylko handlu, ale także całej gospodarki, m.in. gastronomii, ochrony czy służby zdrowia. Związek zaproponował też, by pracodawcy, którzy nie będą chcieli więcej płacić, pozostawili swoje placówki zamknięte. Zdanie związkowców, zdanie pracodawców Szumlewicz zwraca uwagę, że już w opisie obecnie obowiązującej ustawy o ograniczeniu handlu w niedzielę czytamy, że część zatrudnionych w handlu dzięki temu ma możliwość weekendowej pracy w innych branżach, szczególnie w gastronomii. - To ciężka i męcząca praca, czasami całonocna, za małe pieniądze. Trudno nam pojąć, czemu zdaniem rządu i Solidarności pracownicy hipermarketów powinni mieć niedziele dla Boga i rodziny, a pracownicy kawiarni i restauracji mają pracować za niskie stawki przez całe weekendy - podkreśla Szumlewicz. - Gdyby więc rząd zgodził się choćby na dwa razy wyższą płacę, byłby to dla nas dobry kompromis. Z pewnością zmieniłaby się struktura handlu w niedzielę. Właśnie wtedy ruch w galeriach handlowych, hiper- i supermarketach jest największy. Rozmawiałem o naszym pomyśle z wieloma pracodawcami, większość byłaby w stanie przełknąć płacę dwa razy wyższą. Również wśród pracowników i konsumentów jest duże poparcie dla naszej propozycji. Z drugiej strony gołym okiem widać skutki pandemii: opustoszałe galerie handlowe, upadające osiedlowe sklepiki. To powoduje zwalnianie pracowników, a jeśli sytuacja nie zmieni się w najbliższej przyszłości, zwolnienia mogą się stać masowe. To jest z kolei sposób argumentacji organizacji handlowych i przedsiębiorców, którzy w lipcu przedstawili Radzie Dialogu Społecznego projekt ustawy o powrocie handlu w niedzielę. W ich opinii umożliwienie handlu pozwoli na odrobienie części strat związanych ze skutkami pandemii koronawirusa. Obowiązujące ograniczenie handlu w niedzielę miałoby zostać zniesione na czas epidemii i obowiązywać 180 dni po jej odwołaniu. W te niedziele, w które jednocześnie przypada święto, sklepy pozostałyby zamknięte. Pracodawcy proponują, by mimo zawieszenia zakazu handlu pracownicy mieli zagwarantowane wolne dwie niedziele w miesiącu. Ma to dotyczyć zarówno osób zatrudnionych na umowę o pracę, jak i na podstawie umów cywilnoprawnych. W uzasadnieniu zmian czytamy: "Zawieszenie zakazu handlu w niedzielę przede wszystkim spowoduje ochronę miejsc pracy w handlu i branżach ściśle współpracujących z handlem, ale także zwiększy sprzedaż, przyczyniając się do zmniejszenia spadku PKB oraz poprawi bezpieczeństwo sanitarne w czasie zakupów, ponieważ zakupy rozłożą się na siedem dni w tygodniu". Grzegorz Baczewski, dyrektor generalny Konfederacji Lewiatan: - Nasze pomysły związane z przywróceniem dwóch niedziel handlowych w miesiącu są związane przede wszystkim z utrzymaniem zatrudnienia i rentowności handlu z powodu pandemii. Chodzi nam także o zwiększenie bezpieczeństwa w trakcie zakupów - gdy będzie mniej ludzi w sklepach, łatwiej będzie utrzymać dystans społeczny. Dziś w piątki i soboty w dużych sklepach jest ogromny tłok. Większość pracodawców popiera nasze pomysły. Niestety, strona rządowa nie daje jasnego komunikatu w tej sprawie. Pewnie ruszymy temat po rekonstrukcji rządu. Dobrze byłoby zacząć rozmawiać już od października, bo zmiany należałoby wprowadzić również w Kodeksie pracy. Chcielibyśmy, aby ten projekt mógł obowiązywać przynajmniej pilotażowo przez cały 2021 r., po czym trzeba by zrobić uczciwe podsumowanie. Ze względu na możliwość poświęcenia czasu rodzinie w naszej propozycji jest zapis, że każdy pracownik miałby zagwarantowane wolne co najmniej dwie niedziele w miesiącu; w niedzielę pracowano by rotacyjnie. Zdaniem Baczewskiego propozycja Związkowej Alternatywy, by płacić za pracę w niedzielę dwa i pół razy więcej, spowoduje, że sklepy nadal będą zamknięte, bo nie będzie się opłacało ich otwierać. Andrzej Radzikowski, szef OPZZ, podkreśla, że jego organizacja od początku nie była stanowczo przeciwna ograniczeniu handlu w niedzielę: - Postulowaliśmy natomiast, by w Kodeksie pracy zagwarantowano co najmniej dwie wolne niedziele w miesiącu, więc tu jesteśmy zgodni z Lewiatanem. Ale my dodatkowo chcielibyśmy, żeby w niedzielę ludzie lepiej zarabiali. Wówczas pracodawca zastanowiłby się, czy na pewno otwieranie sklepu w ten dzień jest konieczne. Muszę przyznać, że nasi związkowcy pracujący w sklepach są zadowoleni z wolnych niedziel. Solidarność na "nie" Z propozycjami powrotu do handlu w niedzielę nie zgadza się NSZZ Solidarność. Marek Lewandowski, rzecznik prasowy związku, argument o upadających galeriach handlowych podważa, mówiąc o problemach strukturalnych, które COVID-19 jedynie obnażył. Zawsze były wysokie ceny wynajmu lokali, a umowy były niekorzystne dla wynajmujących. Poza tym galerii jest za dużo i wszystkie oferują to samo. Wskaźniki makroekonomiczne zaś nie przekonują, że w handlu dzieje się źle. Wręcz przeciwnie, dane Sekretariatu Krajowego Banków, Handlu i Ubezpieczeń NSZZ Solidarność pokazują, że brakuje ponad 160 tys. osób do pracy w handlu. W niemieckich Lidlach pracuje dwa razy więcej osób niż w polskich. Ludzie są przeciążeni. Dlatego niedziela jest tym ważniejsza dla zdrowia społecznego. - Uważamy, że obydwa projekty zmian pod płaszczykiem pandemii są próbą cofnięcia ustawy o ograniczeniu handlu w niedzielę. Proszę sobie przypomnieć te apokaliptyczne straszenia, co to złego stanie się bez handlu w niedzielę. Czy coś się stało? Przypominam też, że w naszym projekcie było tylko siedem wyjątków, a nie 30, jak to jest ostatecznie. I teraz mamy nie tylko kazus Żabki, ale też np. sprzedaż biletów kolejowych w galeriach handlowych. To są rzeczy niedopuszczalne, ale nie widzimy woli politycznej, żeby to zmienić. Już w maju Solidarność zwracała uwagę, że w czasie największych obostrzeń sanitarnych pracownicy handlu każdego dnia pracowali w ciągłym stresie i strachu o zdrowie swoje i swoich rodzin. Niedopuszczalne zatem jest, "aby w zamian za poświęcenie przerzucać na ich barki koszty kryzysu gospodarczego, bo właśnie tym byłaby liberalizacja przepisów w zakresie ograniczenia handlu w niedzielę. NSZZ Solidarność pod żadnym pozorem nie zamierza uczestniczyć w pracach nad liberalizacją ustawy (...) i nie poprze jakichkolwiek działań zmierzających do zmiany przepisów na niekorzyść pracowników. Nie zamierza, jak inne związki zawodowe, »przehandlować« wolnych niedziel za wyższe wynagrodzenie w tym dniu. Stoimy na stanowisku, że pracownik winien za swoją pracę w pozostałe dni otrzymywać godne wynagrodzenie i nie być zmuszony do pracy w niedzielę, by utrzymać siebie i swoją rodzinę". Co o propozycjach zmian sądzą same pracownice handlu? Katarzyna, lat 50+, kasjerka w Rossmannie w centrum Warszawy: - Pewnie, że w niedzielę lepiej być w domu, z rodziną. Ale... propozycja dwa i pół razy wyższej płacy jest kusząca. Chętnie skorzystałabym z takiej możliwości. W dodatku jeśli miałabym zagwarantowane dwie niedziele w miesiącu wolne, byłoby super. Jestem za. Anna, młoda kasjerka w Carrefourze: - Nie miałabym problemu z pracą w niedzielę za większą kasę. Dotychczas wyjeżdżałam w każdy weekend do rodziców, teraz odwiedzałabym ich rzadziej. Ani dla nich, ani dla mnie nie stanowiłoby to kłopotu. A budżet domowy byłby podreperowany. Może więc zamiast sięgać po demagogiczne argumenty, należało przeprowadzić rzetelne badanie rynku? Bo zwykły Kowalski raczej chciałby robić zakupy w niedzielę. I to zarówno mieszkaniec miasta, jak i wsi. Tak wynika przynajmniej z badania zleconego przez CBRE, międzynarodową firmę świadczącą usługi doradcze na rynku nieruchomości komercyjnych: 51% Polaków chciałoby, aby sklepy były otwarte codziennie. Przeciwnego zdania jest co trzeci respondent. Dla wielu ludzi niedziela jest jedynym dniem, kiedy mogą wybrać się na zakupy. Dlatego badanie pokazuje, że w największych miejscowościach, powyżej 500 tys. mieszkańców, aż 57% osób uważa wprowadzenie ograniczenia handlu w niedzielę za błąd. Eksperci oceniający omawiane badanie zwracali uwagę, że oprócz ludzi zapracowanych, którzy robią zakupy tylko w niedzielę, zyskałyby centra outletowe, najchętniej odwiedzane w weekendy, a także punkty gastronomiczne w centrach handlowych. No i studenci, którzy dorabiają głównie w niedziele. Poza tym handel przez siedem dni w tygodniu zamiast przez sześć rozładowałby tłumy i pozwolił na zachowywanie odstępu między odwiedzającymi centra handlowe. Na zmianie przepisów mogłyby stracić ulice handlowe, gdzie rozlokowały się kawiarnie i restauracje. Dlaczego? Bo klienci galerii jedliby niejako przy okazji robienia zakupów. Nieznacznie straciłby też handel internetowy, choć pandemia wymusiła tę formę zakupów, a trend się utrzymuje. Kasa w kościołach czy w galeriach? Podejście do ograniczenia handlu w niedzielę pokazuje po raz kolejny, jak bardzo nasze społeczeństwo jest podzielone. Widać to choćby w komentarzach internetowych. Pod artykułem o propozycji zmian przygotowanej przez pracodawców są i entuzjazm, i wściekłość. "Super!!!", cieszy się xxx. Inny komentujący, podpisujący się Gość, daje zaś upust wściekłości: "Pazerność firm zachodnich jest porażająca. Nie dosyć, że płacą grosze (prawie najniższe krajowe, a w razie choroby czy potrzeby wzięcia dnia wolnego nie ma żadnych premii!), warunki socjalne słabe, rotacja pracowników wysoka, a mimo to ludzie pracują do późnych godzin wieczornych, gdy do sklepów przychodzi garstka klientów! Pracownicy marketów, nie wyrażajcie zgody na takie warunki pracy! (...) Ludzie jak niewolnicy tyrają, by właściciele napełniali swoje konta w rajach podatkowych i pracownikom chudły portfele!". Wtóruje mu pracownik handlu: "Sami sobie z własnymi żonami pracujcie w niedziele, ludziom niedzieli nie kradnijcie". Pod koniec sierpnia, kiedy temat był ponownie wałkowany przez media, dyskutanci co rusz skakali sobie do gardeł: "Niedziela jest dla wszystkich wolna i koniec. Po co te dyskusje? Każdy ma prawo mieć wolne (...), kiedyś były soboty wolne i jakoś wszyscy zrobili zakupy wcześniej". Inny głos: "W niedziele nikt nikogo nie zmuszał do pracy ani do chodzenia do galerii. Można było leżeć do góry brzuchem i marudzić. Okazuje się jednak, że ciągotki do dyktowania ludziom, jak mają żyć, ciągle żyją wśród tych, których to nie dotyczy, a zwłaszcza kiedy uzurpują sobie władzę. Chciano ludzi zmusić, by miast zostawiać pieniądze w galeriach, szli do kościołów i tam zostawiali kasę. Pazerność kleru nie zna granic". I przeciwstawny: "Do kościoła iść i się modlić, a nie pałętać bez celu w galeriach. Sześć dni nie wystarczy, by zakupy zrobić, cholerni materialiści?". Ktoś jednak nie pozostawia złudzeń: "I tak PiS niczego nie zmieni, zbędna dyskusja". Może coś w tym ostatnim stwierdzeniu jest, skoro Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pytane o stosunek do proponowanych zmian w handlu zapewnia, że postulaty są poddawane analizie. Cokolwiek to znaczy. Bo być może nie znaczy nic. Jednak "na obecnym etapie jest za wcześnie, by odnieść się do dalej idących propozycji, w tym zniesienia zakazu handlu w niedziele i święta". Beata Igielska