Pytanie "Czy Polska potrzebuje wojska?" według szefa BBN Władysława Stasiaka warto było zadać, ponieważ odpowiedź twierdząca prowokuje zarazem pytania o to, jakie zadania ma wypełniać armia i co zrobić, by wojsko spełniało swoje zadania. - Armia służy do obrony kraju i ewentualnie, w drugiej kolejności, do misji zagranicznych, a nie na odwrót. Budowanie armii pod potrzeby pomocnicze jest ryzykowne, strategicznie i ekonomicznie szkodliwe - powiedział strateg, były wiceminister obrony, prof. Stanisław Koziej. Koziej, od dawna zwolennik profesjonalizacji, zaznaczył, że "liczy się jakość, a nie liczebność". Działaniom rządu wytknął narzucenie "alarmowego terminu" profesjonalizacji, za krótkiego, by dostosować prawo do nowych warunków. Wskazał, że dochodzenie do w pełni zawodowego wojska wymaga planu. "Profesjonalizacja ma trzy wymiary - zawodowstwo, modernizację techniczną i profesjonalny system szkolenia". Zwrócił uwagę na "napięcie między jakością i wielkością" i niemożność utrzymania za te same pieniądze armii zawodowej o niemal tej samej liczebności, co armia z poboru. Podkreślił potrzebę zmian w strukturze - "nie można zakładać, że armia znacznie mniejsza będzie miała tyle samo brygad i batalionów co obecna" - i systemie dowodzenia, ponieważ: "Już dziś mamy za dużo wodzów, a za mało Indian". Koziej podkreślił, że armia nie może przyjmować wszystkich, kandydatów trzeba wybierać podniósłszy poprzeczkę wymagań. Wyraził zaniepokojenie zapowiedziami obniżenia wymagań stawianych oficerom, którym miałby wystarczyć licencjat zamiast dyplomu wyższych studiów. Za jedno z największych zagrożeń Koziej uznał poszukiwanie pieniędzy na profesjonalizację kosztem modernizacji technicznej. Radził szukać rezerw w zbędnych infrastrukturze i majątku. Zauważył, że gdyby nakłady na infrastrukturę malały tak jak stany osobowe, oszczędności pozwoliłyby sfinansować program obrony przeciwrakietowej krótkiego zasięgu. Także były dowódca wojsk lądowych i ambasador w Iraku Edward Pietrzyk upatrywał rezerw w zbędnej infrastrukturze. Stwierdził, że modernizacja techniczna została "praktycznie wstrzymana", tymczasem zawodowa armia potrzebuje precyzyjnej broni, bezpilotowych środków rozpoznania i zapewniających mobilność śmigłowców. Mówiąc o liczebności Pietrzyk podkreślił, że "nie musi być 120 tysięcy, niech będzie tyle, na ile nas stać". Ocenił, że profesjonalizację da się przeprowadzić do 2010 roku - jak zakłada plan - "jedyny warunek to pieniądze". Były szef zespołu do spraw profesjonalizacji generał rezerwy Waldemar Czarnecki uznał, że zakładanych 90 tys. żołnierzy służby stałej to za wielu w porównaniu z liczbą żołnierzy kontraktowych i rezerwistów. Wskazał, że światowy standard to 35 proc. w Polsce ponad 50 procent. Czarnecki zalecił, by określając wielkość armii "najpierw zbadać problem, potem podawać liczby". Wspomniał o tym, co odstręcza kandydatów od służby w wojsku - "chamstwo kadry, kiepskie żarcie", łącząc je jeszcze ze spuścizną carskiej kultury wojskowej. Wiceprzewodniczący sejmowej komisji obrony, były szef MON Aleksander Szczygło (PiS) ocenił, że rządowy plan profesjonalizacji jest nieprzemyślany, niesie tylko zawieszenie poboru, żeby Donald Tusk mógł tego argumentu użyć w kampanii prezydenckiej wobec młodych wyborców. Stasiak powtórzył, że samo zawieszenie poboru to jeszcze nie profesjonalizacja, ta bowiem wymaga głębokich zmian w strukturze sił zbrojnych. Ubolewał, że w dyskusji nie wziął udziału nikt z kierownictwa MON.