Gazeta powołuje się na materiały CBA z tajnej części akt śledztwa w sprawie tzw. afery podsłuchowej. Informuje, że według notatki Biura nielegalnie podsłuchaną rozmowę Donalda Tuska z Janem Kulczykiem w rządowej willi premiera na Parkowej w Warszawie w pierwszej połowie 2014 r. oferowały osoby posiadające to nagranie i 700 godzin innych nielegalnych podsłuchów. W tajnych materiałach ma być informacja, że catering na spotkanie w rządowej willi zapewniała restauracja "Sowa i Przyjaciele", ale zaprzeczył temu zarówno właściciel restauracji, jak i b. rzecznik rządu Paweł Graś, który potwierdził sam fakt godzinnego spotkania dotyczącego inwestycji Kulczyka na Ukrainie. ABW zapewniła, że ze sprawą podsłuchów nie są związani byli i obecni oficerowie UOP i ABW, nie komentują sprawy CBA, BOR i prokuratura, która zaznacza, że nie jest w posiadaniu nagrania takiej rozmowy. Ekspert sejmowej komisji ds. służb specjalnych Piotr Niemczyk ocenił, że podsłuchiwanie premiera na Parkowej, to raczej konfabulacja. "To musiałaby być jakaś potworna wpadka służby, która odpowiada za bezpieczeństwo, bo te rządowe budynki są naprawdę solidnie chronione - a przynajmniej powinny być" - powiedział w rozmowie z PAP. "Jeżeli ktoś wynalazł urządzenie podsłuchowe, które wykorzystuje nieznane nam prawa fizyki, to może też mógł takie urządzenie zainstalować na Parkowej" - stwierdził. "Tam sprawdza się wszystkich ludzi, którzy wchodzą i to, co wnoszą" - dodał. Nie jest jednak wykluczone, iż ktoś wniósł urządzenie, bo "ze względu na rangę tej osoby służba uznała, że nie wypada jej sprawdzić, albo na osobiste życzenie premiera tego nie zrobiono" - dodał Niemczyk. "Kompletnie niewiarygodne" jest dla niego, że to same służby "nagrały kogoś i teraz tym grają" - ocenił. Dla Niemczyka równie niewiarygodne byłoby, że źródłem jest ktoś, kto był czynnym funkcjonariuszem służby i w takim nagraniu brał udział, a po odejściu ze służby próbował tym handlować. "Takie osoby są dosyć łatwo identyfikowalne. Ktoś odpowiadał za bezpieczeństwo willi na Parkowej, a potem jakiś jego kolega czymś takim handluje - to jest szybkie do ustalenia i wysoki rodzaj ryzyka" - podkreślił. Były szef BOR w "lekkim szoku" Gen. Grzegorz Mozgawa, szef BOR w latach 2001-05 pytany przez PAP o podsłuch na Parkowej, przyznał, że "jest w lekkim szoku". Jak powiedział, zdarzało się w przeszłości, że spotkania odbywane w wąskim gronie "były aż nadto zabezpieczone". "Przedstawiciele władzy czasem mają mniej zaufania do służb, niż do swego otoczenia, w tym technicznego. I takie czasem mogą być tego skutki. Nie wiem, czy tak było w tym wypadku, ale może i tak się zdarzyć" - powiedział. Jego zdaniem hipotezy w tym wypadku mogą być różne. "Gdy catering jest zewnętrzny, sprawdza się całą firmę i wszystko, co przynosi, ale - jak mówi Paweł Graś i przedstawiciel restauracji - nie było tak w tym wypadku" - powiedział Mozgawa. Według niego zewnętrzny catering - z racji ograniczonych możliwości kuchni Belwederu lub willi premiera - zamawiany był na większe uroczystości, np. przyjęcia z okazji świąt państwowych lub na cześć zagranicznych gości. "Czasem też jest i tak, że to strona rządowa chce mieć dokumentację ze spotkania. Notatki ze spotkań mogą przecież mieć różną formę. Należy mieć na uwadze i taką hipotezę, że to ABW - w ramach swojego rozpracowania - chciało mieć rejestrację. Ale jeśli tak, to gdzie by było zabezpieczenie ze strony BOR?" - pytał generał. W jego opinii, trudno obecnie powiedzieć, kto wie, ile jest kopii tych nagrań i kto je kontroluje. "Czy w chmurze, czy w innych miejscach? Kto ma do nich dostęp? Co się działo po nagraniu? Kto je rozpowszechniał? Pytań jest niemało" - powiedział. Afera podsłuchowa GW przypomniała, że podejrzanymi są Marek Falenta, jego współpracownik i dwóch kelnerów, a tajne materiały wskazują na inne niż Falenta osoby mogące stać za aferą. Według Gazety z tajnej części akt wynika, że już po wybuchu afery podsłuchowej Kulczyk zawiadomił ABW, że "jednym z inspiratorów nagrań mógł być jego dawny współpracownik, mieszkający w USA działacz polonijny", z którym zerwał współpracę, podejrzewając, że jest przez niego oszukiwany. Śledztwo dotyczy podsłuchiwania od lipca 2013 r. do czerwca 2014 r. w dwóch restauracjach kilkudziesięciu osób z kręgu polityki, biznesu oraz byłych i obecnych funkcjonariuszy publicznych. Zarzuty dotyczące współudziału w nieuprawnionym zakładaniu i posługiwaniu się urządzeniem nagrywającym oraz ujawnieniu utrwalonych rozmów innym osobom usłyszeli dwaj biznesmeni, w tym Marek Falenta oraz dwaj pracownicy restauracji, w których dokonywano podsłuchów. Grozi za to do 2 lat więzienia. Falenta nie przyznał się do tych zarzutów i zapewnia, że jest niewinny.