Rosjanie w kwestii separatyzmów siedzą po uszy. Z jednej strony za nic nie chcą wypuścić ze swoich rąk Czeczenii, a z drugiej - sami wyrwali spod władzy Gruzinów Osetię i Abchazję, cicho popierają secesjonistyczne nastroje na Krymie, w regionie Odessy, na Zakarpaciu, decentralistyczne ciągoty na wschodzie Ukrainy, przychylni są niezależnemu de facto Naddniestrzu. Czarne wróżby lat 90-tych Pod koniec lat dziewięćdziesiątych, w końcowych latach rządów Borysa Jelcyna, często przekonywano, że rozpad ZSRR to nie koniec: miał przyjść czas także na samą Rosję. Niewydolność gospodarcza, atrofia prawie wszystkich państwowych instytucji doprowadzić miały do tego, że poszczególne regiony szukać miały szczęścia na własną rękę. Brytyjski "Sudany Times" w 2000 roku nie dawał Rosji zbyt wielkich szans na przetrwanie. W "Kronikach przyszłości" - antycypacji wydarzeń, które miałyby nastąpić w pierwszych dziesięcioleciach XXI w. - analitycy "ST" przepowiadali zupełne rozczłonkowanie Rosji, po której - w dymie, zgliszczach i nuklearnych oparach - rozkradzionymi uazami i transporterami rozjeżdżałyby się półpartyzanckie armie poszczególnych kraików powstałych na trupie Federacji. Niezależny Kaliningrad Wielu politologów sugerowało, że niepodległość może ogłosić Okręg Kaliningradzki. Odcięty od Rosji terytoriami Polski i Litwy jest rosyjską "śródlądową wyspą". Po wejściu sąsiadów do UE kontakt z Moskwą osłabł jeszcze bardziej: za wizę tranzytową obywatel rosyjski płacić musi 35 euro. Z jednej strony wywołuje to sarkanie kaliningradzkich Rosjan na brukselskie porządki, z drugiej jednak położenie geograficzne (i coraz częściej ciążenie kulturowe) każe im coraz śmielej szukać przyszłości bardziej na Zachodzie, niż na Wschodzie. Do Gdańska czy Wilna jest stąd po prostu znacznie bliżej, niż do Moskwy, a o wiele więcej młodych ludzi częściej bywa w krajach sąsiednich, niż w Rosji. I choć niewielu otwarcie mówi tutaj o niepodległości, to coraz częściej przebąkuje się choćby o "specjalnym administracyjnym statusie" obwodu. Status taki zresztą obowiązywał; zniesiony został dopiero przez administrację Putina. Podobno Kreml bał się, że wyjątkowe traktowanie tego odciętego od Rosji obwodu będzie pierwszym krokiem do domagania się szerszej niezależności. Cóż - w latach dziewięćdziesiątych faktycznie istniały plany rozwijania regionu nieco innym torem, niż reszty Rosji. Planowano ustanowienie tu bałtyckiej strefy wolnocłowej, mającej przyciągnąć wielki świat i wielkie pieniądze: niewiele z tego wyszło. Obecnie znów się o tym mówi, wielu z radością przywitałoby w Kaliningradzie wspólny europejski rynek i euro jako walutę, nawet bez odrywania się od Rosji i wchodzenia do UE. Choć po wejściu Polski i Litwy do Unii Europejskiej byli tacy, którzy chcieli i takiego rozwiązania: zdelegalizowana w 2005 roku Bałtycka Partia Republikańska lokalnego biznesmena Siergieja Pasko domagała się utworzenia w Kaliningradzie czwartego państwa bałtyckiego (po Litwie, Łotwie i Estonii), luźno tylko powiązanego z Rosją, za to gotowego wstąpić do Unii. Sybirska secesja a sprawa polska W kontekście rosyjskiego Dalekiego Wschodu częściej, niż o politycznym separatyzmie mówi się o "separatyzmie ekonomicznym". Choć Syberia - co ciekawe - ma niepodległościowe tradycje: "obłastinczestwo" to ruch niepodległościowy, którego korzenie sięgają połowy XIX w., i w którym maczali palce nasi rodacy: zesłańcy i ich potomkowie. Próbowano wtedy stworzyć niepodległe od Moskwy państwo, zbudowane na takiej samej kanwie, na jakiej funkcjonowały Stany Zjednoczone. Idee wolności i demokracji miałyby z Syberii promieniować na całą Azję. Wielu obecnych mieszkańców Syberii uważa się za spadkobierców owej zesłanej na Sybir elity: polskich niepodległościowców, rosyjskich demokratów, białogwardzistów, niepokornych artystów, dysydentów itd. I to właśnie oni coraz częściej mówią, że mają "dość kolonializmu Moskwy". Oczywiście, ruch niepodległościowy to margines, a większość mieszkańców Syberii i rosyjskiego Dalekiego Wschodu określa się jako Rosjanie (bądź Buriaci, Tuwańczycy, Ewenkowie itd.). Jeśli jednak chodzi o kwestie gospodarcze - związki rosyjskiego Wschodu z Chinami i Japonią są coraz większe. Po Władywostoku jeżdżą głównie samochody z kierownicami z prawej strony (jak w Japonii), a w Chabarowsku na ulicach widzi się coraz więcej chińskich napisów. Zwolennicy większej autonomii gospodarczej dla Syberii protestują przeciw "kolonialnemu" wykorzystywaniu bogactw naturalnych regionu przez Moskwę, domagają się pozostawienia na miejscu większości zysków. Brak rosyjskiego masła Jest jeszcze jedna sprawa: Rosjan jest na Wschodzie coraz mniej. Wielu ich migruje do europejskiej części Rosji, coraz mniej się rodzi, i - niestety - wielu też wymiera. Alkoholizm, AIDS, tryb życia - wszystko to dramatycznie obniża średnią długość życia. Dlatego, choć "rosyjskiego masła" na syberyjskiej i dalekowschodniej "kromce" - jak to obrazowo ujął Andrzej Stasiuk w ostatnim numerze "Nowej Europy Wschodniej" - nigdy nie było zbyt dużo, to teraz naprawdę zaczyna go brakować. Słabną więc więzi z rosyjską centralą (dostać się w Władywostoku do Moskwy to wyzwanie: kolej transsyberyjska jedzie długo, a loty są drogie), umacniają się wpływy chińskie, japońskie, koreańskie, a nawet mongolskie, bo to przecież z Mongołami spokrewnione są syberyjskie narody (Buriaci czy Tuwańczycy). "Znikają biali, pojawiają się żółci" - konstatują Rosjanie i dodają, że "fizyka próżni nie znosi". Coraz więcej Syberyjczyków, także białych i rosyjskojęzycznych, nie tylko robi interesy z Azjatami, ale także jeździ do nich na wczasy czy nawet wysyła dzieci na chińskie, japońskie czy koreańskie uniwersytety. W Rosji z kolei handluje i pracuje coraz więcej Chińczyków. Jak zastanawia się Sajana Namsarajewa z Centrum Studiów Syberyjskich Instytutu Maxa Plancka, kto wie, czy Chińczycy nie przeprowadzą podobnej eksploracji wschodniej Rosji, jaką Rosja i zachodnie mocarstwa przeprowadzały w XIX w. w Chinach. Buriaci (i nie tylko) chcą być u siebie Nie tylko Buriaci (Buriacja jest członkiem UNPO - organizacji zrzeszającej "narody niereprezentowane"), bo i tuwańczycy (także w UNPO, działa tam Front Ludowy "Wolna Tuwa"), i mieszkańcy Republiki Ałtajskiej. Te wszystkie egzotycznie dla Polaka brzmiące nazwy można mnożyć. I choć pamiętać należy, że - oczywiście - sam fakt, że w danym regionie występują ruchy separatystyczne, nie oznacza, że sytuacja jest tam na skraju niepodległościowego wrzenia, to zdumnienie budzi ilość tych wszystkich niewielkich narodów, które rosyjski wieloryb połykał jako plankton, a które teraz odbijają się w jego wnętrzu - nieprzetrawione - coraz większą czkawką. Bo jeśli do tego dodamy Dagestan i Inguszetię, jeśli dodamy coraz głośniej domagający się zrzucenia władzy Moskwy Tatarstan powołujący się na tradycję Chanatu Kazańskiego i niepodległej republiki Idel-Ural, jeśli usłyszymy nieśmiałe pomruki historycznie związanej z Finlandią Karelii, jeśli dostrzeżemy buddyjską Kałmucję, jeśli zauważymy członków UNPO: Komi, Udmurcję, Mari-El, czy coś tak dziwnego, jak ugrofińska Ingria, leżąca już nie na niewyobrażalnym rosyjskim stepie, a pod samym Sanki Petersburgiem, możemy nabrać wrażenia, że gigantyczna Rosja klęczy na bardzo niewygodnym grochu. Oczywiście - rusyfikacja i radziecki glajszacht spowodował, że podróżnemu trudno w ogóle się zorientować, że wjechał do takiej - choćby - Ingrii. Jednak sam fakt, że w miejscach tych powstają organizacje, które domagają się coraz większej suwerenności, jest - jak się wydaje - warty wspomnienia. "Emirat Kaukaski" Nie można, oczywiście, nie wspomnieć o Czeczenii, w której panuje obecnie względny (chwilowy?) spokój pod rządami Ramzana Kadyrowa i jego pretorian: "kadyrowców", paramilitarnej formacji o bardzo nieciekawej reputacji: oskarżani są o morderstwa, porwania i torturowanie przeciwników ich chlebodawcy. Jeśli jednak chodzi o separatystyczny rząd Czeczenii (Czeczeńskiej Republiki Iczkerii), był on w całej swojej historii uznany jedynie przez dwa państwa na świecie: Gruzję za czasów prezydenta Gamsachurdii oraz Afganistan za czasów talibów. W obu przypadkach uznanie zostało wycofane po upadku odpowiednich rządów. Dwa lata temu sytuacja w wierchuszce czeczeńskich separatystów skomplikowała się jeszcze bardziej: prezydent Iczkerii - Doku Umarow - poczuł powołanie do ambitniejszych projektów i ogłosił powstanie? Emiratu Kaukaskiego, państwa, które ma objąć wszystkie islamskie republiki po północnej stronie Kaukazu. W "Emiracie" obowiązywać ma prawo szariatu. Czeczeński działacz emigracyjny Achmed Zakajew, uznawany za polityka umiarkowanego, jak najszybciej odciął się od pomysłów Umarowa, i to z nim sympatyzują obecnie ci zwolennicy czeczeńskiej niepodległości, którym nie podoba się sobiepaństwo Kadyrowa czy fanatyzm "emira". Zakajew - jak deklaruje - gotów jest zresztą nawet porozumieć się z Kadyrowem. Tyle tylko, że zarówno Moskwa, jak oficjalne czeczeńskie media uznają go jednogłośnie za terrorystę. Ziemowit Szczerek