Przypomnijmy, że w czasie drugiej wojny światowej Niemcy przemocą lub podstępem zrabowali z okupowanej Polski nawet dwieście tysięcy dzieci. Po wojnie władze ludowej Polski podjęły próbę ich odnalezienia na terenie Niemiec i Austrii, a następnie repatriacji i rewindykacji. Działano na podstawie zasady uchwalonej 5 czerwca 1945 roku w Berlinie przez aliantów i Związek Sowiecki, według której "Niemcy obowiązani są zwolnić wszystkich obywateli narodów sprzymierzonych". Dodatkowo, w kwietniu 1947 roku ministrowie spraw zagranicznych Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji i Związku Sowieckiego ustalili w Moskwie, że "organizacje poszukujące obywateli narodów sprzymierzonych wyposażone będą we wszystkie ułatwienia dla wykonania tego zadania i będą uprawnione do żądania wszelkiej pomocy i informacji". Pomimo tych formalnie ustanowionych udogodnień, poszukujący i pomagający w repatriacji oraz rewindykacji napotykali na różne przeszkody, stąd ostatecznie do kraju wrócił niewielki procent zrabowanych dzieci. Jak wynika z powojennych raportów peerelowskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pracownicy Polskiego Czerwonego Krzyża natrafiali na trudności, których źródłem był stosunek aliantów do komunistycznej Polski. Między innymi części funkcjonariuszy Polskiego Czerwonego Krzyża - wbrew wskazanym wyżej postanowieniom - nie zezwalano na prowadzenie poszukiwań czy wprowadzono - jak czytamy w raporcie - "niczym nieuzasadnioną zasadę, że rewindykacji podlegają dzieci od lat 12, względnie 14 i tylko te, które same wyrażą na to zgodę". Zasada ta nie była podparta jakimkolwiek prawem międzynarodowym, nie wspominając już o tym, że niepełnoletni nie posiadali prawa oświadczenia woli. "Względy humanitarne"? Rzeczywiście, z raportu "Dzieci polskie w świecie - problemy ich repatriacji" można wywnioskować, że mocarstwa zachodnie za wszelką cenę starały się nie dopuścić do repatriacji polskich dzieci. Na przykład Brytyjczycy argumentowali, że zrabowane polskie dzieci, które "nie posiadały w kraju rodziców", powinny pozostać z niemiecką "rodziną", co argumentowano "dobrem dziecka" i "względami humanitarnymi". Jak zauważymy później, przymiotnik "humanitarny" stał się dla aliantów słowem-wytrychem w ustanawianiu przeszkód dla rewindykacji i repatriacji. Wracając do treści raportu, to jego autorzy zwracali uwagę, że Brytyjczycy nie brali pod uwagę możliwości, że w Polsce mieszka dalsza rodzina dziecka, która może się nim zaopiekować. Jeszcze dalej posuwali się Amerykanie, którzy w swojej strefie zezwalali na rewindykację zrabowanego dziecka, jeżeli zgodę na jego wydanie Polskiemu Czerwonemu Krzyżowi wyrazili... niemieccy "rodzice". Szokujące są wręcz szczegóły rozmowy Pełnomocnika Rządu do Poszukiwań Dzieci Romana Hrabara z kierowniczką biura poszukiwań Nisą Heise w 1947 roku, gdzie padło sformułowanie, że alianci pozostawiają wnioski o wydanie polskich dzieci bez dalszego biegu z powodów czysto ideologicznych. "Władze wojskowe zdecydowanie przeciwne są wysyłaniu jakichkolwiek polskich dzieci do kraju (...) by nie powiększyć potencjału tak zwanego bloku wschodniego" - czytamy. Zrabowane przez Niemców polskie dzieci po wojnie po raz drugi stały się ofiarami - tym razem zimniej wojny aliantów z Sowietami. Niemieckie "rodziny" Kwestia braku pomocy, a nawet utrudniania poszukiwań i repatriacji polskich dzieci w Niemczech została też poruszona w nocie resortu spraw zagranicznych do ambasadora Wielkiej Brytanii w Warszawie z lutego 1948 roku. Ministerstwo zaznaczyło, że niepowodzenia w poszukiwaniach polskich dzieci wynikają nie tylko z powodu "sabotażu lokalnych czynników niemieckich", ale też "niechętnym stosunku władz brytyjskich", które wobec Polskiego Czerwonego Krzyża posługują się "dyskryminacyjnymi zarządzeniami". Tutaj wskazano na wspomnianą już wyżej zasadę "pozostawiania (zrabowanych polskich dzieci) w niemieckich rodzinach" ze względów "humanitarnych". Jako klasyczne rzucanie kłód pod nogi należy uznać żądanie przedłożenia dowodu, że "dziecko będzie miało zapewnioną opiekę w kraju na podobnym poziomie jak w Niemczech". Szokujące wręcz przykłady utrudniania, a nawet wręcz faktycznego uniemożliwiania repatriacji zrabowanych dzieci, przynosi notatka Departamentu IV Ministerstwa Spraw Zagranicznych z listopada 1946 roku. Przed starającymi się umożliwić powrót dzieciom stawiano warunki, które w powojennej Europie były niezwykle trudne do spełnienia, a bez wątpienia czasochłonne. Jednym z nich był obowiązek nawiązania korespondencji listowej rodziców z Polsce z dzieckiem w Niemczech. Jednocześnie alianci przyznawali niemieckim "rodzinom", u których przebywało zrabowane dziecko, prawo "kwestionowania autentyczności listu". Dodatkowo, niemieckie "rodziny" miały miesiąc na wniesienie sprzeciwu przeciwko repatriacji dziecka. Autorzy notatki alarmowali również, że "odmawiano wydania dziecka w wypadkach, gdy rodzina niemiecka chce je zaadoptować i jeśli według opinii International Refugee Organization dziecko jest dobrze umieszczone i pod dobrą opieką". Natomiast w ośrodkach dla zrabowanych, prowadzonych przez Francuski Czerwony Krzyż, z premedytacją przetrzymywano dzieci "w celu przygotowania ich do nowego życia". Jak widać, mocarstwa zachodnie jednoznacznie stawały tu po stronie Niemców - kosztem polskich dzieci. Zasady te oraz niechęć ze strony aliantów w niesieniu pomocy Polskiemu Czerwonemu Krzyżowi i Polskiej Misji Wojskowej, mająca wyraz na przykład w braku odpowiedzi na polskie noty, faktycznie sankcjonowała niemiecką zbrodnię na polskich dzieciach. Legalizowanie niemieckiej zbrodni Jak na sprawę patrzyła strona aliancka? Już sam tytuł datowanego na styczeń 1948 roku - zatem powstałego blisko trzy lata po zakończeniu wojny - raportu Eileen Davidson z Tracing Child Search Division "Removal From German Families Of Allied Children: Reasons Why This Is To The Best Interest Of The Child" ("Repatriacja dzieci narodów sprzymierzonych z niemieckich rodzin: Dlaczego jest to w najlepszym interesie dzieci") budzi wątpliwości. Jest oczywistym, że działaniem w "najlepszym interesie (zrabowanego) dziecka" jest zwrócenie go rodzinie. Zdumiewa zatem, że alianci mieli jeszcze powód by pytać, czy rzeczywiście powrót do rodziców czy rodziny jest najlepszym wyjście dla zrabowanych przez Niemców dzieci. Nic zatem dziwnego, że Polskie Czerwony Krzyż w opracowaniu podsumowującym wysiłki repatriacyjne w latach 1946-1952 pisał wprost, że "alianci nie chcieli dążyć konsekwentnie do rozwiązania problemu zwrotu dzieci deportowanych do krajów ich pochodzenia (...). Patrząc z perspektywy minionych lat na wyniki akcji rewindykacyjnej tych dzieci trzeba powiedzieć, że dzięki polityce państw zachodnich (...) uniemożliwiającej prawie rewindykację tych dzieci - Niemcom udało się w przeważającej części wypadków uniknąć zwrotu tych dzieci". "Od roku 1948 władze okupacyjne [alianckie - przyp. AW] kierują się zasadą niedrażnienia Niemców i współpracy z nimi" - czytamy w raporcie, który zwraca też uwagę, że "Niemcy są przeciwni rewindykacji". Dalsze konstatacje wskazuję na zahamowanie procesu rewindykacyjnego i repatriacyjnego z powodów organizacyjnych, kiedy to sprawę zrabowanych dzieci od United Nations Relief and Rehabilitation Administration przejęła International Refugee Organization. Wreszcie ponownie podnosi się kwestie polityczne jako powód odmowy zgody na rewindykację i repatriację. Polacy poszukujący dzieci mieli nawet usłyszeć, że choć środki na dalsze poszukiwania były, to jednak chciano uniemożliwić "wypuszczanie dzieci do krajów Demokracji Ludowej". "Takie stanowisko jest legalizowaniem zbrodni hitlerowskiej. Jakim jednak prawem wciąga się do gry politycznej dzieci?" -pytał oburzony postępowaniem aliantów Hrabar. Pytanie to pozostało bez odpowiedzi.