"To nie było życie, tylko wegetacja. Dolegliwości były bardzo silne, a leki nie pomagały. Lekarze, u których byłam, mówili mi, że lepiej już nie będzie, że może być tylko gorzej" - opowiadała Krystyna Charlicka podczas czwartkowej konferencji prasowej w Czeladzi. Od lekarzy słyszała jednak, że chociaż zabieg jest konieczny, to w jej stanie jego przeprowadzenie byłoby zbyt ryzykowne. Jednym z powodów była porfiria - choroba genetyczna powodująca zaburzenie w przetwarzaniu hemoglobiny we krwi. Pacjentka jest też po udarze mózgu, cierpi na nadczynność tarczycy, nadciśnienie i cukrzycę. Na skutek choroby refluksowej pojawiła się u niej także astma i zaburzenia rytmu serca. W końcu trafiła do prof. Józefa Dzielickiego na oddział chirurgii szpitala w Czeladzi. "Pacjentka bardzo długo leczona była farmakologicznie. Była u wielu lekarzy, dostawała coraz to nowe tabletki, te z kolei pogarszały jej stan. Jedynym sposobem przerwania tego błędnego koła była operacja" - wyjaśnił profesor. Dodał, że choroba refluksowa potrafi poczynić ogromne szkody w organizmie. "Cofający się sok żołądkowy trawi wszystko, co spotka po drodze, powodując szereg zaburzeń, w tym zapalenia w obrębie przełyku, krtani, oskrzeli i płuc, migdałków, dziąseł i nawet uszu. Uszkodzenie płuc może prowadzić do krańcowej niewydolności oddechowej" - wskazał. Nietypowy przypadek W leczeniu przewlekłej choroby refluksowej prof. Dzielicki od lat z powodzeniem wykorzystuje techniki laparoskopowe. Podobnych zabiegów wykonał tysiące, jednak tym razem sprawa była wyjątkowo skomplikowana. Problemem było znieczulenie obciążonej chorobami pacjentki. To był też jeden z powodów, dla którego nikt wcześniej nie zdecydował się na operację. O konsultację profesor poprosił dyrektora ds. lecznictwa szpitala w Czeladzi i doświadczonego anestezjologa lek. Marka Czekaja. "Kiedy profesor przedstawił mi historię pacjentki, stwierdziłem, że muszę znaleźć sposób, by przygotować ją do operacji przy jednoczesnym zapewnieniu maksimum bezpieczeństwa. Odpowiedzi szukałem w polskim i światowym piśmiennictwie. Chciałem się dowiedzieć, czy ktoś spotkał się z podobnym przypadkiem, jakie znieczulenie zastosował i z jakim skutkiem" - opowiadał Marek Czekaj. Okazało się, że w Polsce dotąd nikt takiej operacji się nie podjął. Więcej przyniosła lektura doniesień światowych, która ostatecznie pozwoliła na podjęcie przełomowej dla pacjentki decyzji i wyznaczenie terminu zabiegu. Sukces ryzykownego zabiegu "Kiedy usłyszałam, że lekarze z Czeladzi podejmą się leczenia, miałam z radości łzy w oczach. Nie wahałam się ani chwili, wiedziałam, że to dla mnie ogromna szansa" - wspominała Krystyna Charlicka. "Zdecydowałem się na zastosowanie znieczulenia całkowicie dożylnego, co jest rzadko stosowanym rozwiązaniem. Dzięki temu uzyskaliśmy bezpieczeństwo dla pacjentki i dobre warunki operacyjne. Sam zabieg trwał niecałą godzinę, przebiegł bez komplikacji, podobnie jak okres pooperacyjny" - relacjonował Marek Czekaj. Stan pacjentki poprawia się z dnia na dzień. Powoli odstawia kolejne leki, które po operacji nie są już potrzebne. "Czuję ogromną poprawę. Jestem silniejsza, łatwiej mi się poruszać. Mam plany, marzenia. Z zawodu jestem leśnikiem, kocham przyrodę. Teraz wreszcie będę mogła zająć się swoim ogródkiem, pójść na spacer" - cieszy się pacjentka.