Czekają na odszkodowania
65 lat po sowieckiej agresji Polacy wciąż nie mogą doczekać się rosyjskich odszkodowań za lata spędzone na zsyłce, w łagrach i obozach. Rosja nadal uznaje napaść z 1939 roku za "dziejową konieczność".
Do Polski udało się wrócić m.in. Janowi Bylinie i Mirosławowi Kuźnickiemu. Ale tylko pan Mirosław dostał ponad 30 tys. zł odszkodowania i to od naszego kraju.
- Przez ponad 2 tygodnie wieźli nas do Riazania. W obozie głód właściwie towarzyszył nam przez cały czas. O dziwo, byliśmy traktowani jako internowani oficerowie AK - wspomina Mirosław Kuźnicki.
Jan Bylina już jako 14-letni chłopiec pracował w obozie, zajmował się bronowaniem. Później, w 1943 roku, zabrali mnie do kopalni miedzi, tam jedzenie było lepsze. Z drugiej strony większe niebezpieczeństwo - ludzie ginęli w wybuchach. Posłuchaj:
Pieniądze trafią tylko do niektórych więźniów gułagu, bo stan prawny dotyczący odszkodowań jest bardzo skomplikowany i zagmatwany. Rosjanie, choć co jakiś czas deklarują, że sprawa leży im na sercu, dotąd nie wypłacili polskim ofiarom stalinizmu ani grosza. Mówił o tym Borys Jelcyn, powtarza to Władimir Putin, ale z przechodzeniem od słów do czynów jest już dużo gorzej.
Sztandarowym dowodem rosyjskiej wrażliwości na los prześladowanych jest ustawa o zadośćuczynieniu. Na jej podstawie także Polacy mogą ubiegać się o odszkodowanie; maksymalna wielkość rekompensaty to około 1 200 złotych.
- Osobiście przekazałbym te pieniądze Putinowi, żeby się sam pocieszył tą kwotą. A Polacy mogą zebrać wszystkie pieniądze, by postawić pomnik na jego cmentarzu - mówi przedstawiciel Związku Sybiraków. Wylicza także, że koszty uzyskania odszkodowań przewyższyłyby kilkukrotnie proponowaną sumę.
Ofiary stalinizmu i nasz rząd już od lat starają się wymóc na Rosji specjalne potraktowanie polskich ofiar. Dotychczasowe doświadczenia nie są ani zachęcające, ani optymistyczne - mówi prowadzący negocjacje szef urzędu kombatantów.