Polski kierowca, który w lipcu zeszłego roku spowodował tragiczny wypadek w Czechach, dziś usłyszy wyrok. W procesie, który rozpoczął się w styczniu, odbyła się zaledwie jedna rozprawa. To jednak wystarczyło, aby sąd zapoznał się z wszystkimi dowodami, jakie policja zbierała w czasie trwającego ponad pół roku śledztwa. Na nagraniach z monitoringu widać wyraźnie, że kierowca polskiej ciężarówki wjeżdża na przejazd, na którym od pół minuty włączona jest sygnalizacja świetlna. Kiedy zaś zapory zamknęły się - samochód pozostał na torowisku. Z bilingów telefonicznych wynika, że bezpośrednio po wypadku kierowca zamiast wezwać pomoc, najpierw zadzwonił do Polski do swojego pracodawcy. Oskarżony stwierdził, że wjechał na skrzyżowanie, ponieważ zapory były podniesione, on zaś nie widział czerwonych świateł ostrzegawczych. W czasie rozprawy prokurator zwrócił uwagę, że zgodnie z międzynarodowymi rejestrami Polak przed zdarzeniem miał już na koncie kilkanaście wykroczeń drogowych i spowodował kilka wypadków. W wyniku katastrofy w czeskiej Studence zginęły 3 osoby, zaś 17 zostało rannych.