Sądząc po wynikach obecnych wyborów, żadna ze stron nie zadała drugiej śmiertelnego ciosu. Platformie Obywatelskiej nie udało się przekonać większości wyborców, że rządzą nimi niebezpieczni nieudacznicy. Z kolei PiS nie potrafiło udowodnić, że całemu złu winne są urażone ambicje przywódców PO - ocenia autor komentarza. Przez najbliższe dni obie partie będą spierać się zapewne, kto wygrał wybory. Jan Rokita powiedział niedawno, że zwycięzcą zostanie ten, kto zdobędzie Warszawę. Tyle że wynik w stolicy przez najbliższe dwa tygodnie będzie niepewny, a tak czy inaczej nikt nie odniesie druzgocącego zwycięstwa. Co z tego wynika? - stawia pytanie P. Lisicki. Według niego, możliwe są dwa scenariusze. Jeden to jeszcze większe zaostrzenie wzajemnej walki. Nie można go, niestety, wykluczyć, chociaż biorąc pod uwagę obecny stan politycznych emocji i oskarżenia z jednej strony o autorytaryzm, a z drugiej o morderstwo na demokracji, wydaje się, że retoryczna amunicja została wyczerpana. I drugi, optymistyczny: obie strony potraktują wynik wyborów jako szansę na nowe otwarcie. Skoro nikt nie odniesie absolutnego zwycięstwa, to może warto wrócić do poszukiwania kompromisu? Mogą do tego zachęcać słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w trakcie niepodległościowych uroczystości powiedział, że to, czego Polsce najbardziej brakuje, to "porozumienia w sprawach najważniejszych; w tych właśnie najważniejszych sprawach związanych z bytem naszego narodu, z prawidłowym funkcjonowaniem naszego państwa, niezależnie od różnic politycznych, które są rzeczą normalną, powinniśmy się potrafić porozumieć". Miejmy nadzieję, że za tymi słowami pójdą działania i że obecne wybory zakończą stan dotychczasowej słownej wojny domowej - podkreśla Paweł Lisicki.