Wiele z opisanych w książce "Czarny sakrament. Prawdziwe historie opętań i egzorcyzmu" przypadków opętania jest bardzo świeżych, a niektóre z nich wciąż jeszcze trwają. Stanowią one najbardziej zdumiewające przeżycia, jakich można w ogóle doświadczyć. "Weź do ręki ten opowiadający o prawdziwych wydarzeniach thriller, a możesz być pewien, że już nigdy więcej nie spojrzysz na karty tarota (...) Przykuwająca uwagę i całkowicie pochłaniająca książka, od której nie sposób się oderwać. Ostrzegamy: nie czytaj tej książki nocą, kiedy jesteś sam w domu" - taka recenzja pojawiła się na łamach "Publishers Weekly". Fragment książki: Wiejski dom rodziny Gillespie - dwukondygnacyjna budowla z szarego kamienia - usytuowany jest na jakichś dziesięciu hektarach ziemi na końcu wąskiej, krętej drogi w obfitującej w jeziora wiejskiej okolicy w hrabstwie Fermanagh. Został wybudowany przed dwoma wiekami przez przodka obecnej rodziny. Przybysz z zewnątrz nie znajdzie nic niezwykłego na tej posiadłości; jest tam tradycyjne podwórko z oborami i innymi zabudowaniami gospodarczymi, usiane maszynami rolniczymi stojącymi bezczynnie lub w stanie gotowości, w zależności od pory roku. Ian i Linda Gillespie są atrakcyjnym i ciężko pracującym małżeństwem. On jest przedsiębiorcą i rolnikiem; ona jest byłą nauczycielką. Mają troje ślicznych, inteligentnych i dobrze wychowanych dzieci. Rodzina ta wydaje się być uosobieniem korzyści, jakie daje zdrowe życie na wsi. Dlatego trudno sobie wyobrazić jakieś pozaziemskie moce zakłócające tę idyllę, chociaż tak się zdarzyło jesienią 2002 roku. We wrześniu i październiku tamtego roku najmłodsze dziecko państwa Gillespie, ośmioletnia Lucy, stała się centrum uwagi dla wielu bardzo niezwykłych gości. Zaczęło się to pewnego wieczora, kiedy Lucy bawiła się na podwórku ze swoją siostrą, jedenastoletnią Sandy, i bratem Darrenem, wówczas dziesięcioletnim. Ich rodzice także znajdowali się poza domem; zaganiali bydło z leżącego za domem pola do jednej z obór. Robiło się późno i nagle Lucy poczuła, że jest jej zimno. Odbiła piłkę do swego rodzeństwa i powiedziała im, aby chwilę zaczekali, aż ona przyniesie sobie kurtkę. Wbiegła przez otwarte drzwi domu do holu i potem do jednego z pokoi. Ten pokój, kiedyś składzik, był obecnie pokojem zabaw; dzieci słuchały w nim muzyki i oglądały filmy na wideo. Kurtka Lucy wisiała za drzwiami, które były otwarte - tak jak zwykle. Dziewczynka stanęła jak wryta, zatrzymana niesłychanie osobliwym widokiem. W pokoju była jakaś "pani". Pochylała się nad stojącym przy przeciwległej ścianie stolikiem do kawy, tyłem do Lucy. Wydawało się, że układa kasety wideo. Dziewczynka była jak sparaliżowana. Nie pod wpływem lęku, co trzeba zaznaczyć, lecz z powodu "czegoś', co trzymało ją w drzwiach, co nakłaniało ją, aby zwróciła baczną uwagę na każdy szczegół tego, czego była świadkiem. Lucy nie miała najmniejszych wątpliwości, że ta pani nie była jak inne kobiety. Wiedziała o istnieniu duchów - albo raczej o możliwości ich istnienia. Które dziecko tego nie wie? Lucy czuła, że widziała właśnie takiego ducha, i to w ciągu dnia, i do tego w swoim własnym domu. Widziała tę panią "wyraźnie" - jak sama określa - chociaż kobieta nie była tak dobrze widoczna jak normalny człowiek. Była ona "rozmyta na brzegach". Lucy nie widziała jej twarzy, lecz miała wrażenie, że ta pani była mniej więcej w wieku jej matki. Była wysoka i dobrze zbudowana, nosiła długą, szarą, prostą spódnicę i bordową chustę. Ubranie jej pochodziło z pewnością z innego wieku - nawet mała Lucy wiedziała o tym. Co dziwniejsze, ta obca pani wydawała się nie mieć stóp. Brzeg jej spódnicy zdawał się unosić jakieś dziesięć centymetrów nad ziemią. Była tak pochłonięta układaniem kaset, że nie zauważyła obecności dziewczynki - choć Lucy wcale nie chciała być dostrzeżona. Rzuciła się pędem z powrotem przez hol, bez kurtki i pełna uniesienia, aby opowiedzieć bratu i siostrze o tym, co widziała. - W pokoju zabaw jest duch! - wyrzuciła z siebie. Darren i Sandy, wciąż odbijając do siebie piłkę, nie przerywali gry.