W 1960 roku, kiedy kończył studia architektoniczne (patrząc na niego trudno w to uwierzyć, ale dziarski Duńczyk jest już po osiemdziesiątce), kładziono mu do głowy, że nowoczesne miasto to przestrzeń w duchu Le Corbusiera: z wieżowcami, otwartymi, niekończącymi się placami, po których hula wiatr, z dziesiątkami parkingów, oplecione siecią autostrad. Jak Rotterdam, który miał całkowicie zerwać z przeszłością, z tradycyjnym miejskim kształtem. Chłonął tę wiedzę posłusznie, a potem przez wiele lat wdrażał w praktyce. Aż poznał psycholog Ingrid Mund. Nie tylko została jego żoną, ale również otworzyła mu oczy na zupełnie odmienne myślenie o mieście. Dla przyszłej pani Gehl dalece bardziej interesujące niż mury zdawały się zachowania poruszających się wśród nich ludzi. Często dyskutowali między sobą o tym, jak ludzie korzystają z miast i czy architektura może zmieniać ich życie. W ten sposób Jan Gehl uświadomił sobie, że do tej pory dbał raczej o uszczęśliwianie samochodów. Liczby i fakty Jak na architekta przystało, zadbał, by oprzeć nową konstrukcję myślenia na liczbach i faktach. Wspólnie z Ingrid przeprowadzili w 1965 roku pierwsze badanie przestrzeni publicznej i toczącego się w niej życia. Polegało na zliczeniu osób przebywających w danej przestrzeni i sprawdzeniu, na jakie sposoby z niej korzystają. Tę zależność Gehl wykorzystuje do dziś w swoich rekomendacjach, jak poprawić jakość życia w miastach i najbliższym miejskim otoczeniu. Rekomendacje powstają w założonej szesnaście lat temu firmie GehlPeople. Zdaniem jej twórcy, są uniwersalne; można je stosować - z lekkimi modyfikacjami wynikającymi z lokalnej specyfiki - w odniesieniu do każdego miasta czy innej sąsiedzkiej jednostki. Doradzał między innymi, jak uprzyjemnić życie mieszkańcom Sao Paulo, miasta Meksyk, pomagał przekształcić nowojorski Times Square w plac dla pieszych; ba, nawet dostosować do ich potrzeb publiczne przestrzenie w Moskwie. Zapalony piechur Gehl jest zapalonym piechurem (może zresztą temu zawdzięcza niezwykłą jak na swój wiek formę fizyczną). Lubi powtarzać, że wierzy w chodzenie - nie ma zresztą lepszego sposobu na rozpoznanie bolączek trapiących dane miasto. "Człowiek został stworzony, by chodzić" - mawia. "Chodzenie angażuje wszystkie nasze zmysły, są do tego najlepiej przystosowane - tempo, horyzontalna percepcja otaczającego świata - więc kiedy znajdujemy się w tym przyrodzonym dla nas stanie, chętniej popatrujemy na innych ludzi, rozmawiamy, całujemy się, zachowujemy się jak wolne ludzkie istoty". Sukces Melbourne Jego sukcesem - między innymi - jest sukces Melbourne, które dziś plasuje się w czołówce najbardziej przyjaznych miast świata, zaś w latach 70., gdy odwiedził je po raz pierwszy jako wykładowca, prezentowało się zgoła odmiennie. "Ulice wyglądały jak po wybuchu bomby jądrowej" - wspomina. "Pustka, zero ludzi, a nawet przemykającego się gdzieś chyłkiem kota" - dodaje. Dwadzieścia lat później władze miasta poprosiły go o konsultację. Zaproponował, by zachęcić ludzi do wyjścia z domów, propagując kulturę jadania na mieście, wówczas jeszcze nie tak popularną jak dziś. Punktem wyjścia były miejskie place Paryża i Rzymu, w porze obiadowej i wieczorem pełne restauracyjnych stolików i tłoczących się wokół nich ludzi. Początkowo, słysząc te rady, pukano się dyskretnie w czoło, obawiając się, że w mieście słynącym ze zmiennej pogody nie można stosować recept rodem z południa Europy. Urzędnicy zaryzykowali jednak i dziś Melbourne może poszczycić się jednym z najwyższych wskaźników mebli miejskich na świecie (ławki, oznakowanie, oświetlenie, nawet designerskie kosze na śmieci), liczba ogródków kawiarnianych wzrosła w ciągu 20 lat z 50 do ponad 600, a główny pieszy trakt miejski, Swanson Street, przyciąga dziennie więcej przechodniów niż londyńska Regent Street. Motto "Dobre miasto jest jak dobra impreza" - to inny słynny cytat z Jana Gehla. "Można ją poznać po tym, że ludzie zostają w danym miejscu dłużej niż by wypadało, tak są zaaferowani zabawą". Zastosował tę regułę w Nowym Jorku, radząc władzom metropolii, by w weekendy zamykały plac Times Square dla ruchu samochodowego. Głównym problemem tego znanego z setek filmów i graficznych wyobrażeń miejsca stał się zagęszczony ruch samochodowy na dochodzącym doń Broadwayu. Winę za to w dużej mierze ponosił nieregularny kształt długiej arterii, wcinającej się pomiędzy siatkę prostopadłych ulic, wskutek czego na jej przecznicach zmiana sygnalizacji świetlnej z barwy czerwonej na zieloną trwała nieco dłużej, powodując irytację kierowców i zmuszając pieszych do dłuższej przeprawy przez pasy - zwykle musieli przystawać pośrodku i czekać na kolejną sekwencję świateł. Zaskakujące wnioski Gehl wraz z zespołem przeanalizował sytuację w tym rejonie i doszedł do zaskakującego wniosku: aż 90 proc. użytkowników Times Square stanowili piesi, tymczasem tylko 11 proc. powierzchni placu należało do nich! Pracując wspólnie z władzami miasta, Gehl opracował szkic nowego zagospodarowania najważniejszego placu i dochodzącej doń miejskiej arterii, wydzielając ścieżki rowerowe i wyspy ruchu pieszego, przeznaczając więcej miejsca dla niezmotoryzowanych. Przed Sylwestrem 2008 roku Broadway zmienił się w sferę przyjazną pieszym, pełną mebli miejskich, zapełnioną nowojorczykami i turystami zamiast masą samochodów i autobusów. Gdyby ktoś nie uwierzył, patrząc na zdjęcia, że to krok w dobrym kierunku, może sięgnąć po statystyki: w ciągu pierwszych sześciu miesięcy po metamorfozie liczba wypadków drogowych w okolicy zmalała o 39 proc., zaś liczba pieszych przemieszczających się przez plac z przyległościami wzrosła o 11 proc. Aż 74 proc. nowojorczyków uznało, że sytuacja w rejonie Times Square znacznie się poprawiła. Wytyczne dla polskich miast Główne wytyczne Gehla dla polskich miast są podobne do pryncypiów, które stawia sobie Koalicja na Rzecz Placu Trzech Krzyży: plac ma być miejscem przede wszystkim dla ludzi, więc organizacja ruchu powinna umożliwiać swobodne przemieszczanie się pieszym i rowerzystom, zachęcając ich do pozostania w jego przestrzeni, która wabi dodatkowo ogródkami kawiarnianymi, ławkami z widokiem na zieleń, pomysłowo urządzonymi witrynami sklepów. Ludzie, jako istoty z natury ciekawskie, najbardziej lubią bowiem patrzeć na innych ludzi, nie na pędzące samochody. B. C.