- Spóźnialscy to dla pracodawców strata 12 milionów złotych tygodniowo - oblicza ekspert. Jest jednak pozytywna zmiana - utrzymujący się kryzys i coraz trudniejsza sytuacja na rynku pracy powodują, że w porównaniu do roku ubiegłego do pracy spóźnia się o 3 procent mniej Polaków. Jednak pracownik, który się spóźnia jest - oprócz finansowych strat - sporym problemem również dla reszty załogi. Agnieszka Leo-Sielicka, która w Informacyjnej Agencji Radiowej jest sekretarzem redakcji przyznaje, że spóźnialscy dezorganizują przebieg porannego planowania. Zamiast uczestniczyć w merytorycznej dyskusji w panice szukają krzesła albo wtrącają się do rozmowy, choć nie słuchali jej od początku. Choć badania pokazują, że odsetek spóźnialskich nieco spada, nie zmienia się tłumaczenie pracowników. Nadal najpopularniejsze wymówki to: problemy z komunikacją, korek, zepsuty budzik czy kac. - "Coraz bardziej popularnym tłumaczeniem staje się też poranny seks. Przyznaje się do tego co dwudziesty pracownik" - mówi Krzyszof Inglot. Zapytaliśmy warszawiaków, jakie oni najczęściej wymyślają powody spóźnienia. Wpisują się w ogólnopolski trend. Na pierwszym miejscu jest tak zwany "twardy sen" i nieśmiertelne korki, a także problemy z autem, spóźniony pociąg lub kolejka do łazienki i zatrzaśnięte klucze w domu. Spóźnialscy pracownicy to w większość mężczyźni i osoby młode. Aż 17 procent pracowników przyznaje się też, że przychodzi do pracy po czasie przynajmniej raz w tygodniu.