Wszystko zaczęło się od słów Marcina Przydacza, szefa Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta który w wywiadzie dla TVP odniósł się do możliwości przedłużenia obowiązującego zakazu importu ukraińskiego zboża do Polski. Obecny zakaz, zgodnie z postanowieniami Komisji Europejskiej, obowiązuje do 15 września. Polska i inne kraje przyfrontowe domagają się jego przedłużenia przynajmniej do końca roku. Więcej o tej sprawie pisaliśmy tutaj.- Ukraina naprawdę otrzymała dużo wsparcia od Polski. Myślę, że warto by było, żeby zaczęła doceniać to, jaką rolę przez ostatnie miesiące i lata dla Ukrainy pełniła Polska. Stąd też takie, a nie inne decyzje, jeśli chodzi o ochronę granic - mówił Przydacz. Jego słowa wywołały prawdziwą burzę. "Zaproszenie" dla Cichockiego bardzo źle odebrane w Warszawie - Nie ma nic gorszego, niż gdy twój wybawca żąda od ciebie opłaty za ratunek, nawet gdy krwawisz - odpowiedział Andrij Sybiga, zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy, a wypowiedzi Przydacza i innych polskich polityków nazwał "grą o własne koniunkturalne interesy, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością". - Wspieranie nas bronią to nie filantropia, ale inwestycja we własne bezpieczeństwo Polski- dodał. Jednocześnie ukraiński MSZ zaprosił na spotkanie w tej sprawie polskiego ambasadora Bartosza Cichockiego, co zostało wyjątkowo źle odebrane przez polski rząd i spotkało się z ostrym komentarzem polskiego premiera. Mateusz Morawiecki stwierdził, że wzywanie polskiego ambasadora nigdy nie powinno mieć miejsca. "Biorąc pod uwagę ogrom wsparcia, jakiego Polska udzieliła Ukrainie, takie błędy nie powinny się zdarzać - zaznaczył. Dzień później, we wtorek, polskie MSZ zaprosiło na analogiczne spotkanie do resortu ukraińskiego ambasadora w Polsce Wasyla Zwarycza. Bartosz Cichocki, zapytany przez Interię, nie chce komentować swojej wizyty w ukraińskim MSZ. Zwraca jedynie uwagę, że było to "zaproszenie", a nie "wezwanie", co w protokole dyplomatycznym ma znaczenie. Co stało za nerwową reakcją Ukrainy? Z naszych ustaleń wynika, że strona polska została wcześniej poinformowana o tym, że ukraińscy politycy w taki sposób zareagują na słowa ministra Przydacza. - Tłumaczyliśmy im, że to zły pomysł i że sami tym sobie zaszkodzą, ale nie chcieli słuchać. Nie wiem, na co liczyli, zwłaszcza że nie padły żadne słowa, pod którymi polski rząd czy polski prezydent nie mogliby się podpisać - mówi nam jeden z dyplomatów, znających kulisy sprawy. Polscy dyplomaci, z którymi rozmawiamy, przyznają, że niektóre rozmowy z ich ukraińskimi odpowiednikami bywają trudne. Słyszymy od nich, że na jakiekolwiek sugestie dotyczące najmniejszego gestu w stronę Polski politycy ukraińscy odpowiadają zawsze tak samo. - Mówią, że walczą także o bezpieczeństwo Polski i w przeciwieństwie do nas nie płacą za to czołgami, lecz życiem. Trudno dyskutować z takim argumentem - relacjonuje jeden z naszych rozmówców. - Staramy się im tłumaczyć między innymi to, że nastroje w Polsce się zmieniają, że wojna trwa już długo i jeśli chcemy, by te wzajemne relacje były dobre, to muszą wziąć też pod uwagę to, jak pewne kwestie są odbierane przez polskie społeczeństwo - mówi jeden z naszych rozmówców. Trudne rozmowy polsko-ukraińskie Potwierdza to także w rozmowie z Interią wiceszef MSZ Paweł Jabłoński: - Nigdy nie pomijaliśmy w dwustronnych rozmowach trudnych kwestii, może nieco inaczej stawialiśmy akcenty w komunikowaniu ich - przyznaje. Wiceminister Jabłoński nie ma wątpliwości, że reakcja strony ukraińskiej na słowa Marcina Przydacza była "niewspółmierna i niewłaściwa". - Chcemy, by strona ukraińska wykazywała większe zrozumienie wobec stanowiska Polski. Chodzi nie tylko o import zboża, ale równie ważne są dla nas kwestie rozliczenia zbrodni wołyńskiej i ekshumacji ofiar. To tematy, które wracają i będą wracać - mówi. - Cała ta sytuacja i niewspółmierne reakcje strony ukraińskiej szkodzą nie tylko relacjom polsko-ukraińskim, ale i samej Ukrainie, bo są natychmiast wykorzystywane przez rosyjską propagandę. Ukraina sama sobie szkodzi - dodaje w rozmowie z Interią. O tym, jak wyglądały zakulisowe rozmowy z Ukrainą na temat upamiętnienia zbrodni wołyńskiej i ekshumacji pisaliśmy tutaj. Nasi rozmówcy podają kilka możliwych interpretacji tak nerwowej reakcji strony ukraińskiej, na jak sami mówią "niekontrowersyjne" słowa polskiego ministra. Jedna z nich mówi o "zbyt szybkiej i emocjonalnej" reakcji, której skutków nie przewidzieli, o czym ma świadczyć późniejsza reakcja samego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Zełenski już po zaproszeniu polskiego ambasadora do ukraińskiego MSZ i po ostrych słowach premiera Morawieckiego próbował łagodzić sytuację. W obszernym wpisie w mediach społecznościowych stwierdził, że docenia "historyczne wsparcie Polski, która wraz z nami stała się prawdziwą tarczą Europy - od morza do morza" i w tej tarczy "nie może być ani jednego pęknięcia". - Nie pozwolimy, aby jakiekolwiek momenty polityczne popsuły stosunki między narodami ukraińskimi i polskimi, a emocje powinny zdecydowanie ostygnąć. Wolność i dobrobyt naszych narodów, wartości naszej Europy i zwycięstwo nad wspólnym rosyjskim wrogiem są ponad wszystko - dodał. Zgrzyt na szczycie NATO - Ukraińscy politycy nie zawsze rozumieją, że w Polsce nastroje także ewoluują i nie są tak proukraińskie, jak były na początku wojny. Jeśli nie chcemy zmarnować kapitału, który udało nam się we wzajemnych relacjach zbudować, to do takich sytuacji nie może dochodzić - uważa jeden z dyplomatów, z którymi rozmawiamy. Słyszymy też od niego, że strona ukraińska jest przeczulona na wszelkie sugestie dotyczące wdzięczności po zgrzycie, do jakiego doszło podczas ostatniego szczytu NATO w Wilnie. Wówczas brytyjski minister obrony Ben Wallace stwierdził, że "czy nam się to podoba, czy też nie, ludzie chcą wdzięczności, a nie tylko żądań". - Moja rada dla Ukraińców jest taka: zwróćcie uwagę, że czasami przekonujecie kraje do oddania własnych zapasów (...) - powiedział i przypomniał swoją wizytę w Ukrainie. - Kiedy jechałem 11 godzin do Kijowa, by otrzymać listę, powiedziałem, że nie jestem Amazonem - stwierdził. Zełenski odpowiedział wówczas, że nie rozumie tych zarzutów, bo Ukraina zawsze jest wdzięczna i zawsze dziękuje i nie wie, co jeszcze ma zrobić, by okazać swoją wdzięczność. - To też mogło mieć wpływ na taką, a nie inną reakcję na wypowiedź polskiego ministra - mówi jeden z polskich polityków, zajmujących się dyplomacją. - Może otoczenie Zełenskiego chciało pokazać, jak szybko i stanowczo reaguje. Myślę, że liczyli na inny efekt i że to, co otrzymali: mocną odpowiedź premiera i innych polityków, ale także polskich ekspertów zajmujących się Ukrainą, którzy wcale tak ochoczo nie stanęli po ich stronie, będzie dla nich nauką, z której wyciągną wnioski - uważa nasz rozmówca. - Nie jest tak, że cały świat zawiesił swoje narodowe interesy ze względu na wojnę. Nam zależy, żeby relacje polsko-ukraińskie były jak najlepsze, ale też sprawiedliwe - przekonuje.