Było to spotkanie, po którym "Rzeczpospolita" zdecydowała się opublikować tekst "Trotyl na wraku Tupolewa", który ukazał się 30 października. "Newsweek" cytuje jednego z dziennikarzy "Rzeczpospolitej", który mówił: "Wróblewski pojechał na tę rozmowę bez przekonania, ale wrócił z niej nakręcony. Twierdził, że Seremet nie tylko potwierdził wykrycie trotylu, ale też poprosił o rozważenie wstrzymania się z publikacją ze względu na rację stanu". Andrzej Seremet z kolei, w rozmowie z "Radiem ZET", stwierdził, że "do pewnego stopnia czuje się zmanipulowany przez redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" i w przyszłości będzie podchodził do swoich rozmówców z większą dozą nieufności". Prokurator generalny twierdzi, że poinformował Wróblewskiego o tym, że "podczas oględzin i badań wraku Tu -154 narzędzia pomiarowe wykorzystywane przez biegłych wykazały obecność materiałów wysokoenergetycznych, podobnych do materiałów wybuchowych". Seremet - jak twierdzi - podkreślał, żeby z tego, co powiedział "nie wyciągać żadnych wniosków". Andrzej Seremet mówił też, że poprosił o przełożenie publikacji tekstu po to, by "prokuratura mogła odnieść się do tekstu". "Nie chciałem wpływać na decyzje redakcji" - cytuje "Radio ZET" Seremeta - "ale uznałem, że taka publikacja musi by podana z komentarzem prokuratury". Po opublikowaniu tekstu i konferencji prasowej prokuratury wojskowej, która zaprzeczyła doniesieniom "Rzeczpospolitej" Tomasz Wróblewski oddał się do dyspozycji Rady Nadzorczej wydawnictwa "Presspublica".