Najbardziej pechowy w tym sezonie jest basen w raciborskiej dzielnicy Obora. Z powodu braku ratowników został otwarty dopiero 22 czerwca. Radość raciborzan nie trwała długo. Już trzy dni później po południu wydarzył się "incydent kałowy" - jak to dyplomatycznie określił ośrodek sportu i rekreacji, żeby nie powiedzieć wprost, że jakiś pływak oddał kał do basenu. Basen natychmiast zamknięto, przeprowadzono dezynfekcję wody, a potem jej interwencyjne badanie. - Dołożymy wszelkich starań, aby badania zostały przeprowadzone tak szybko, jak to będzie możliwe. Za zaistniałą sytuację przepraszamy - poinformował dyrektor OSiR, choć przepraszać powinien pływak, który basen potraktował jak WC. Przez ponad miesiąc kąpielisko działało i za 6 zł dorosły mógł się w nim pluskać bez ograniczeń. Ale 6 sierpnia zdarzył się ponownie "incydent kałowy". Odchody znaleziono w czterech miejscach. Basen został zamknięty, przeprowadzono badania wody. Otwarto go cztery dni później. Tym razem funkcjonował tylko dwa dni. 12 sierpnia "incydent" się powtórzył. W głównej niecce kał odkryto w dwóch miejscach. Basen został zamknięty. Dyrekcja uważa, że te zdarzenia to nie przypadek. Choć basen ma monitoring, nie można ustalić, jak zachowują się ludzie w czasie pływania. Zarządzający OSiR znów obiecał, że basen zostanie jak najszybciej otwarty. Poprzednio za każdym razem niezbędne procedury kosztowały OSiR ok. 20 tys. zł. Można powiedzieć, że w tym sezonie ośrodek będzie pod kreską. Zapłacą oczywiście mieszkańcy Raciborza, bo OSiR jest jednostką budżetową miasta. Brunatne punkty Jeszcze zanim zaczął się sezon, który na basenach odkrytych trwa od 1 czerwca, do zanieczyszczenia kałem doszło na krytej pływalni Aqua-Tur w Szczecinku. 17 maja w głównym basenie sportowym znaleziono odchody. Basen zamknięto i poddano dezynfekcji. Na Facebooku kierujący basenem poinformowali jedynie, że jest nieczynny, i przeprosili za niedogodności. O przyczynie doniosła miejscowa prasa. Poinformowała też, że sprawcą nie było dziecko. A internauci drwili, że kierownictwo basenu zabroniło wstępu dzieciom w pieluszkach kąpielowych, ale nie przewidziało, że zawinić może dorosły. Następnego dnia basen otwarto. Jako drugi w tym sezonie ucierpiał basen Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Kostrzynie nad Odrą. 24 czerwca basen otwarto po dwuletnim remoncie, a już 3 lipca trzeba go było zamknąć. W tym przypadku powodem zamknięcia nie był "incydent", ale obecność w wodzie bakterii Pseudomonas aeruginosa. Prawdopodobnie przywlekli je użytkownicy. Dyrektor ubolewał, że wiele osób nie kąpie się pod prysznicem przed wejściem do basenu, choć jest taki wymóg. Ludzie nie korzystają z brodzika, w którym powinni opłukać stopy, niektórzy wchodzą do basenu w bieliźnie, w której przyszli, a dzieci wprowadzają do wody bez pieluszek. Państwowy powiatowy inspektor sanitarny Danuta Kozera podejrzewała, że nie zadziałał prawidłowo system odpowiedzialny za oczyszczanie wody, co po remoncie jest zaskakujące. Wodę przefiltrowano, zbadano i basen otwarto. W sobotę 6 sierpnia ten sam problem co w Raciborzu wystąpił w Ośrodku Sportowo-Rekreacyjnym "Ruda" w pobliskim Rybniku, gdzie wypoczywało tego dnia kilka tysięcy ludzi. Nieoczekiwanie po południu goście ośrodka usłyszeli komunikat: "Ze względu na zanieczyszczenie biologiczne prosimy o natychmiastowe opuszczenie niecki basenu rekreacyjnego". Nie podano wprost powodu, ale dziennikarze miejscowego portalu dowiedzieli się, że zauważono w basenie kał. Dyrektor poinformował, że niecka basenu rekreacyjnego zostanie otwarta ponownie po uzyskaniu pozytywnych badań mikrobiologicznych wody. Czynne były w tym czasie basen sportowy, brodzik i wodny plac zabaw. Na czas zamknięcia basenu rekreacyjnego obowiązywały ulgowe bilety. Rozgrzeszanie siusiania Można by powiedzieć, że nie ma problemu. W dobiegającym końca sezonie na odkrytych basenach "incydentów kałowych" w kraju było zaledwie kilka, co można by uznać za sukces. Jednak problem jest, bo nie wiadomo, ile osób wchodzi do basenu bez wcześniejszego umycia się pod prysznicem i ile oddaje mocz do wody. Takie badania przeprowadzano w różnych krajach i dowiodły, że jest to duży problem, więc można przypuszczać, że u nas również. Na przykład badania z 2017 r. dowiodły, że do basenu oddaje mocz 64 proc. obywateli USA, ponad 50 proc. Kanadyjczyków, 46 proc. Brytyjczyków, 44 proc. Niemców i 41 proc. Chińczyków. Nawet jeśli w kwestii siusiana jesteśmy na poziomie Chińczyków, możemy sobie wyobrazić, że z czterech osób, które pływają w naszym sąsiedztwie, dwie właśnie oddają mocz. Do sikania do basenu przyznają się nawet zawodnicy trenujący pływanie, twierdząc, że szkoda im czasu na wychodzenie do toalety. Oddawanie moczu do basenu jest społecznie akceptowane, nie wiadomo właściwie dlaczego. Oczywiście można sobie wyobrazić, że jeśli basen ma objętość kilkuset metrów sześciennych, to litr moczu nie zmieni jakości wody, i w ten sposób się rozgrzeszać. Ale dziwne, jak wiele osób uważa, że nie ma czym się przejmować, bo przecież na pływalniach prowadzona jest dezynfekcja wody. Tymczasem w wyniku reakcji zachodzących między chlorem zastosowanym do dezynfekcji a moczem powstają uboczne produkty, m.in. trichlorek azotu, chloroamina i dichloroamina, które powodują podrażnienie górnych dróg oddechowych. Takim ubocznym produktem są też trihalogenometany, które mogą powodować reakcje alergiczne, astmę, niewydolność płuc, a nawet nowotwory. Dlatego osoby pracujące przy basenie, np. ratownicy, często mają objawy chorób dróg oddechowych - właśnie z powodu trichlorku azotu, który zamienia się w gaz i unosi nad basenem. Również pot zawiera mocznik, więc jeśli nie umyjemy się przed wejściem do basenu, przyczyniamy się do powstawania trichlorku azotu. Jeśli przy basenie jest mocny zapach chloru, to wcale nie oznacza, że woda jest mocno chlorowana, ale że jest w niej dużo mocznika i produktów ubocznych dezynfekcji. Zarządcy basenów mają obowiązek badania zawartości w wodzie chloru związanego co najmniej raz na dobę w godzinach funkcjonowania pływalni. Zwykle robią to częściej, np. w warszawskim Parku Kultury Powsin cztery razy na dobę. Kiedyś rozeszła się pogłoska, że do wody w basenach dodawane są środki chemiczne, które wchodzą w reakcję z mocznikiem i zabarwiają wodę. To na jakiś czas zdyscyplinowało kąpiących się. Kiedy jednak się okazało, że takich środków się nie dodaje, wróciło poczucie bezkarności. Z punktu widzenia zarządzających basenami barwienie wody w miejscu oddania moczu niczemu nie służy, bo wyegzekwowanie kary od pływającego byłoby niemożliwe, a zabarwienie wody zniechęcałoby do kąpieli innych użytkowników. Jeśli tak mało zdyscyplinowani są użytkownicy basenów, to można sobie wyobrazić, co się dzieje na kąpieliskach zorganizowanych na wodach otwartych, czyli w morzu, na jeziorze, na rzece. Często widzi się osoby, które wchodzą do wody tylko na parę chwil i zanurzają jedynie do pasa. Dowodów brak, ale można domniemywać, że weszły do wody właśnie w celu oddania moczu. Słyszy się na plaży, kiedy matka, której nie chce się iść z dzieckiem do WC, namawia je, by zrobiło siusiu do wody. Kiedy fajnie jest W kraju jest 606 kąpielisk, z czego w sierpniu decyzją inspekcji sanitarnej zamknięto 13, bo woda nie nadawała się do kąpieli, np. ze względu na parametry mikrobiologiczne. Choćby z powodu spuszczenia do zbiornika czy rzeki ścieków komunalnych bez wcześniejszego oczyszczenia. W Warszawie, gdzie mieszka ponad 1,7 mln ludzi, jest tylko jedno kąpielisko na wodzie naturalnej dopuszczone do użytku - na Jeziorku Czerniakowskim na Mokotowie i działa od tego sezonu. Nie ma ani jednego kąpieliska na Wiśle. Na Zalewie Zegrzyńskim, największym zbiorniku wodnym w pobliżu Warszawy, są jedynie dwa kąpieliska: dzika plaża w Nieporęcie i plaża miejska w Serocku, jednak bardziej oddalona od Warszawy. Nie najlepsza jest też sytuacja pod względem liczby basenów otwartych w stolicy. Wiele lat temu zakończyły żywot popularne niegdyś bardzo baseny klubów Gwardia i Skra. Teraz funkcjonuje ich kilka: w parku Szczęśliwickim na Ochocie, w ośrodku Inflancka w Śródmieściu, baseny Kora na Pradze-Południe, baseny Wał Miedzeszyński 407, również na Pradze-Południe, basen w ośrodku Moczydło na Woli oraz na południu - w Powsinie. Ten ostatni, który jest najstarszym basenem warszawskim, bo powstał w 1958 r., po gruntownym remoncie zyskał nowe oblicze. Użytkownicy mówią, że czują się tam jak w zagranicznym kurorcie. Ale nie zawsze. 28 lipca, zaledwie miesiąc po remoncie, i tu doszło do "incydentu". Kał zauważono w brodziku, ale zamknięto również wodny plac zabaw, połączony w jednym obiegu wody z brodzikiem. Częściowo wodę spuszczono z basenu i wykonano badania. Wykazały one, że wprawdzie nie ma bakterii z grupy coli, ale w wodzie znajduje się bakteria ropy błękitnej (Pseudomonas aeruginosa). Rodzice, którzy zdecydowali się przyjść z małymi dziećmi na początku upalnego sierpnia, są niepocieszeni. Jeden z maluchów, pod czujnym okiem matki, bawi się w brodziku służącym do mycia nóg osób wchodzących na basen rekreacyjny. Kilkulatek stoi uczepiony ogrodzenia nieczynnego brodzika i wlepia oczy w wodę i rekina na wodzie. Babcia, która przyszła z wnukami, narzeka, że te procedury poprzedzające otwarcie basenu tak długo trwają. I dziwi się, jak można było nie dopilnować dziecka, że doszło do zrobienia kupy do basenu. Rodzice z dwojgiem dzieci też są niezadowoleni. Mówią, że ratownik powinien tego pilnować. Naprawdę ratownik, a nie rodzice? Ponowne badanie wykazało, że woda nie zawiera bakterii i 12 sierpnia brodzik oraz plac wodny ponownie udostępniono. - Historia lubi się powtarzać; w lipcu zeszłego roku też mieliśmy taki "incydent higieniczny" - mówi Marcin Osuch, kierownik działu organizacyjnego Parku Kultury Powsin. - Tamten wydarzył się na basenie rekreacyjnym, a nie - jak tym razem - w brodziku. Ale nawet gdyby wtedy był w brodziku, też musielibyśmy zamknąć duży basen, bo miały wspólny obieg wody. Na szczęście teraz, po remoncie każdy z basenów ma oddzielny obieg, dlatego mogliśmy wyłączyć z użytkowania tylko brodzik. Remont kosztował 10 mln zł i trzeba przyznać, że basen wygląda znakomicie. Jednak, jak widać, nie da się uniknąć takich sytuacji jak kupa w basenie. - Pierwsze badanie wody wykazało, że są w niej bakterie ropy błękitnej - informuje Marcin Osuch. - Ta bakteria powszechnie występuje m.in. w glebie. Być może przyniósł ją ktoś z kąpiących się. Po tym wyniku zdecydowaliśmy się całkowicie wypuścić wodę z brodzika i placu wodnego - 90 m sześc. Nie mamy kanalizacji, więc musieliśmy zapłacić za wywóz szamb ok. 3 tys. zł. Także 3 tys. zł kosztowało interwencyjne badanie wody. Akurat druga analiza, po powtórnym napuszczeniu wody, wypadła w terminie badania wynikającego z harmonogramu, dlatego nie musieliśmy długo czekać w kolejce do poboru próbek, jak poprzednio. W regulaminie ośrodka w Powsinie jasno jest napisane, że dzieci do lat trzech muszą mieć w czasie kąpieli pieluchomajtki przeznaczone do kąpieli. O tym przypomina rodzicom także informacja na tablicy świetlnej. Jednak nie sposób wszystkich upilnować. - Po tym "incydencie higienicznym" na naszym profilu facebookowym rozgorzała dyskusja na ten temat - mówi Osuch. - Pretensje były i do nas, i do rodziców, którym wytykano, że powinni lepiej pilnować dzieci. Kąpiel małych dzieci w pieluchomajtkach to jeden z najistotniejszych zapisów w regulaminie. Kiedy pracownicy dostali dyspozycję, żeby egzekwować ten zapis, skarżyli się, że muszą prowadzić z rodzicami długie dyskusje. Rodzice upierali się, że ich dziecko wprawdzie nie ma trzech lat, ale już nie używa pieluch, więc nie będzie ich zakładać, idąc do brodzika czy na plac wodny. Ale nawet jeśli małe dziecko już nie korzysta z pieluch, to w czasie zabawy może zapomnieć o potrzebach fizjologicznych. W wodzie czasami emocje biorą górę. A dorośli? Też dają się ponieść emocjom? Ewa Smolińska-Borecka