Podczas wspólnej wizyty prezydenta Andrzeja Dudy i Donalda Tuska w USA, Amerykanie ogłosili, że udzielą Polsce pożyczki w wysokości 2 mld dolarów i wyrazili zgodę na zakup przez nasz kraj nowoczesnego sprzętu wojskowego. Najczęściej mówi się o zgodzie na zakup 96 wielozadaniowych śmigłowców Apache, ale poza tym Polska planuje zrobić naprawdę poważne zakupy rakietowe. Polska dostała zgodę na zakup łącznie blisko 1800 rakiet. To 821 pocisków manewrujących AGM-158B JASSM-ER za 1,77 mld dolarów, 745 pocisków AIM-120C-8 średniego zasięgu za 1,69 mld dolarów oraz 232 pociski AIM-9X Sidewinder Block II krótkiego zasięgu za 219 mln dolarów. Polska chce kupić rakiety z USA. Ale jakie? Natychmiast po ogłoszeniu tych planów zakupowych polscy politycy wpadli w euforię. Tyle tylko, że przeciętnemu odbiorcy zarówno same nazwy tego sprzętu jak i liczby niewiele mówią. Czy te planowane zakupy rzeczywiście są tak poważne? A może to mało znaczące uzupełnienie polskiego sprzętu? A może dzięki tym decyzjom lada moment staniemy się rakietową potęgą? - Dobrze, że kupujemy to uzbrojenie, bo jest ono potrzebne do samolotów F-16. To jednak nie jest gamechanger, to jeden z elementów układanki - mówi Interii Jarosław Wolski, analityk i ekspert zajmujący się wojskiem, obronnością i uzbrojeniem. - Rakiet powietrze-powietrze krótkiego zasięgu potrzebujemy dla F-16 i F-35. Rakiet powietrze-powietrze średniego zasięgu potrzebujemy dla samolotów F-16. Kupujemy też pociski manewrujące JASSM ER, w wersji B2, które mają zasięg około 1000 km - tłumaczy Wolski. Te ostatnie rakiety są najpoważniejsze i najciekawsze. Natychmiast po tym, jak ogłoszono, że Polska kupuje pociski JASSM, ludzie zajmujący się militariami zastanawiali się, o którą wersję chodzi. Amerykanie pracują bowiem nad wersją XR, które mogą sięgać celów oddalonych nawet o 1900 km. Internauci natychmiast zaczęli przeliczać odległość z Warszawy do Moskwy, ale okazało się to bezcelowe, bo Polacy planują zakup rakiet JASSM w wersji ER, które mają zasięg mniejszy niemal o połowę. Ta wersja ma jednak niezaprzeczalną zaletę - istnieje, jest przetestowana i nie trzeba czekać na jej powstanie. JASSM to pocisk manewrujący o obniżonej wykrywalności. Jest relatywnie tani, bo egzemplarz kosztuje 1,5 mln dolarów. JASSM-ER ma 4,3 m długości i waży ok. 1200 kg. Pocisk ten zawiera bardzo zaawansowaną głowicę o masie 450 kg. Jarosław Wolski: To nie jest głowica, którą dosięgniemy Putina - To głowica penetrująco-odłamkowa z dwoma ładunkami. Pierwszy wybucha np. przy ścianie jakiegoś schronu i wypala w nim otwór. Z tyłu za tym ładunkiem jest drugi, który przeciska się przez ten otwór, poszerza go, wpada do środka i niszczy cel. Amerykanie tego typu ładunki zaprojektowali po wojnie w Zatoce Perskiej - przypomina Wolski. - To nie jest jednak głowica, która nadaje się do niszczenia stanowisk dowodzenia ukrytych pod ziemią. To nie jest głowica, którą dosięgniemy Łukaszenki albo Putina. Jesteśmy jednak w stanie skutecznie zniszczyć hangary na lotniskach, schrony pod fabrykami lub budynkami wojskowymi, bo to głowice, które nadają się do zwalczania umocnionych obiektów. To bardzo zaawansowany rodzaj broni, dobrze, że go kupujemy - nie ma wątpliwości nasz rozmówca. Analityk zwraca jednak uwagę na skuteczność tego typu broni. Powołuje się na przykład ukraiński. Nasi wschodni sąsiedzi dysponują JASSM-ami, a statystycznie połowa z nich trafia celu, a połowa jest niszczona przez rosyjską obronę przeciwlotniczą. - Odkąd Ukraińcy stosują do nich MALD-y efekty użycia są rewelacyjne, bo okazuje się, że nie połowa pocisków pokonuje obronę przeciwlotniczą, ale 80 proc. - mówi nam Wolski. Czym są MALD-y? - To są latające cele, małe rakiety, które kosztują 300 tys. dolarów za sztukę, lecą razem z odpalonymi rakietami manewrującymi. MALD-y udają rakiety sterujące, czyli wabią, przyciągają wrogą obronę przeciwlotniczą, która strzela do tych wabików, a nie do pocisków manewrujących - wyjaśnia analityk. Tyle tylko, że w zapowiedzi zakupu JASSM-ów nie ma słowa o zakupie do nich MALD-ów. Wolski i inni eksperci uważają, że to nieodzowny element zakupu JASSM-ów. Druga sprawa, która budzi wątpliwości naszego rozmówcy, dotyczy systemu do planowania misji. - Nie wiadomo, czy mamy własny, narodowy system do targetingu i planowania misji. Najpierw trzeba określić cel, który chcemy trafić, i misję zaplanować. Przy naszych poprzednich JASSM-ach wszystko zapewniali nam Amerykanie. Przekazywali nam tzw. paczkę informacji, planowali misję i wgrywali do pocisku przed wylotem. Teraz pytanie, czy u nas powstanie system do wykrywania celów i planowania misji. A nawet jeśli powstanie, to czy samodzielnie będziemy w stanie zaprogramować misję i wgrać ją do pamięci pocisku - zastanawia się Wolski. Sprzęt z USA. Czy Polska stanie się rakietową potęgą? Nie ma jednak wątpliwości, że zapowiedź zakupu zarówno JASSM-ów, jak i innych rakiet, jest dobrą wiadomością. Zakup jest dobry, potrzebny, choć jest kilka znaków zapytania. Pozostałe rakiety? Trzeba było je kupić, bez żadnych wątpliwości, ale na dobrą sprawę jeszcze pięć lat temu - uważa nasz rozmówca. Tymczasem zapowiedź najnowszych zakupów znacznie poprawi nasz stan bieżący. Dotąd dysponowaliśmy podobnymi pociskami, ale ich liczba, mówiąc delikatnie, była mała. Łącznie było to 200-300 sztuk. Wyraźnie więc poprawiamy nasze zasoby, ale czy 2 tys. rakiet sprawi, że staniemy się potęgą, choćby w regionie? - Nie staniemy się z dnia na dzień rakietową potęgą - nie ma wątpliwości Wolski. - Jesteśmy tzw. państwem średnim. Nasze siły powietrzne dopiero są odtwarzane. Musimy jeszcze kupić dwie eskadry jakichś samolotów, nieważne czy będą to F-35, czy myśliwce przewagi powietrznej. Dalej jesteśmy średniakiem. Nie gramy w tej samej lidze, w której grają Francuzi, Niemcy, Brytyjczycy czy niestety Rosjanie. Staramy się dorównać tym krajom, które mają lepsze siły powietrzne pod względem np. liczby maszyn. Nie popadałbym w euforię, ale to dobre, potencjalne zakupy - ocenia rozmówca Interii.