Co mógł robić w kabinie pilotów gen. Błasik?
Wojskowych lotników nie satysfakcjonuje rosyjski raport. "Wynika z niego, jakbyśmy byli wariatami, którzy latają wbrew wszelkim regułom bezpieczeństwa" - mówią "Gazecie Wyborczej".
"Z raportu MAK wynika, że wojskowy pilot leciał na łeb na szyję, wbrew wszelkim zasadom bezpieczeństwa, narażając życie pasażerów i swoje" - podkreśla oburzony pilot z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. "A naszej jednostce przypnie się łatkę wariatów. Arek (kpt. Arkadiusz Protasiuk, dowódca załogi Tu-154 - przyp. red.) był najspokojniejszym człowiekiem na świecie, wyważonym. Nigdy nie zrobił niczego przeciwko procedurom".
"Mieli prawo podjąć próbę podejścia do lądowania" - dodaje jeden z oficerów 36. Pułku. "Zejść na wysokość decyzyjną, a wtedy, kiedy pilot przekonuje się, że nie wyląduje, odchodzi znów do góry. Byli poniżej tej wysokości, ale rosyjski raport wciąż nie odpowiada na pytanie: dlaczego".
MAK przyznał, że czarne skrzynki zarejestrowały w kokpicie głosy osób, które nie były członkami załogi tupolewa. Jedną z tych osób był gen. Błasik. "Łatwo sobie resztę dopowiedzieć: trzygwiazdkowy generał za plecami i każe lądować" - mówi "Rzeczpospolitej" jeden z wojskowych lotników. "Tyle że Błasik, którego znałem bardzo dobrze, to nie był facet, który jak coś powiedział, to nie było dyskusji. Jedyne, co niepokoi w tych informacjach, to fakt, że takie "wycieczki" do kabiny pilotów mogą dekoncentrować załogę".
Koledzy generałowie zapewniają: "Błasik był gwarantem, że nikt nic nie nakaże pilotowi. Choć oczywiście obecność dowódcy może deprymować pilota".
"Jeśli gen. Błasik coś by im kazał, to najwyżej, by absolutnie nie lądowali w Smoleńsku" - twierdzi Fiszer. "Szkoda, że tego nie zrobił" - dodaje.