Krzysztof Świątek: Po wielu miesiącach pozorowanego dochodzenia, poznaliśmy treść raportu MAK w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Rosja odsłoniła swe oblicze? Marek Nowakowski: - Nad Polską zawisł cień Rosji. On raz niknie, a niekiedy olbrzymieje. Dokuczliwa jest cała brudna historia rozgrywająca się od tragedii - te procedury, opóźnienia, losy wraku, oskarżenia przy braku dowodów, pozorna życzliwość Rosjan... ...przy czołobitności naszych polityków... - ...ciągłych rewerencjach, życzliwości, frazesach o harmonii. Tak to trwało miesiącami i w końcu puenta - raport MAK-u, w którym strona rosyjska zupełnie pominęła ów baraczek z kontrolerami lotu w środku. A ludzie w tym baraku byli odpowiedzialni za naprowadzanie na właściwy kierunek. Pominięto też wątek konsultacji kontrolerów z wyższymi czynnikami. - Czołobitność polskiej polityki, o której pan wspomniał, zaczęła przybierać postać parodystyczną. Podkreślanie przyjaźni, która jest atrapą przyjaźni, jeśli popatrzeć na konkrety. Zamiast niej ośmiesza się Polskę w raporcie MAK - sugerując, że pijany generał naciskał na pilotów. Taka wiadomość poszła w świat przy wykorzystaniu wspaniałej sprawności PR-u czy innego sraru. Łup ten raport w świat i zaraz cytaty w prasie światowej. Ale cień Rosji wisi nad nami od wieków. - Żeby to zrozumieć, warto sięgnąć do wydanej nie tak dawno książki Władysława Zambrzyckiego "W oficynie Elerta". Ukazuje prapoczątek stosunków polsko-rosyjskich. Do Warszawy czasów króla Jana Kazimierza przyjeżdża poselstwo moskiewskie. To czas wojen szwedzkich, potopu, Chmielnickiego i kozaczyzny, Tatarów. Wszystko naraz, Rzeczpospolita płonie. Obce wojska ją przemierzają, ale jakoś z tej zapaści, osuwiska udaje nam się wydobyć, choć jesteśmy słabi. Na czele poselstwa stoi Grigorij Puszkin, historyczne nazwisko ze starego rodu bojarów. Chce spotkać się z królem, złożyć wyrazy przyjaźni. Zambrzycki kreśli wspaniały opis XVII-wiecznego poselstwa - ogromny tabor, wozy potocznie zwane karosami, bojarzy na koniach, ogromny przepych. Na marginesie - powieść ukończył Zambrzycki w '59 roku, ale nawet nie myślał, by dawać ją do wydawnictwa w PRL-u, bo wiedział, że nie będzie zgody na wierne, czyli wszechstronne i wieloznaczne przedstawienie Rosji. Wydana została dopiero niedawno decyzją rodziny. Powieść oparł na relacji XIX-wiecznego historyka Ludwika Kubali, a ten z kolei - na dokumentach z XVII w. Fascynujące są detale dotyczące zwyczajów i sposobów negocjacji. Zambrzycki przedstawia je jako rzetelny pisarz prawdy historycznej. Okazuje się, że już wtedy Rosjanie byli mistrzami pokrętnej gry. Z jednej strony okazują serdeczność, uniżenie, biją pokłony, prawie walą łbami w posadzkę, a nagle stają się agresywni i chamscy. I tak na przemian - raz są buńczuczni, to znów pokorni. Olśniewają przy tym przepychem, wystawnością strojów. Dwór królewski daje im kwaterę w Kawęczynie. Pierwsza czynność Rosjan - starannie i gęsto obudowują kwaterę palisadą. Tworzą zamknięty świat, by nic nie wychodziło na zewnątrz. Tajemnica, zasłona. To budzi skojarzenia z ambasadą radziecką. Też otoczoną wysokim murem, z pałacem, w którym nie wiadomo, co się działo. - Przed laty znany polski reżyser mówił mi, że jego zdaniem pod tym gmachem są ogromne podziemia i tajne więzienia... Wracając do Zambrzyckiego, Rosjanie na świeżo mieli jeszcze w pamięci króla Władysława IV i jego zwycięstwo w wojnie z Moskwą. Celem poselstwa było uzyskanie zapewnienia o wieczystej przyjaźni, ale chcieli też wybadać słabość Polski, wycieńczonej wojnami z Turkami, Szwedami, Kozakami. Zachowały się relacje bywających w Moskwie polskich wysłanników. Charakterystyczny opis Rosjan: "Słowa nie dotrzymują, do pijaństwa skłonni. Żarcie proste, tłuste, czosnek, kalarepa, suchary, mięsiwo i kapusta. Żona od męża cierpi posłusznie, za znak miłości to poczytuje. Najzacniejszy wśród nich bojar, wysoki rangą, chłopem carskim znać się chce za honor", czyli wobec cara czuje się najmarniejszym z chłopów. "Religia tych Rusów gruba, a duchowieństwo ciemne, czytać nie umieją" - tak relacjonują bywalcy w Rosji. Świetną mieli dyplomację - węszycielską. Wiedzieli, że Polska jest zmęczona wojnami i konwulsjami wewnętrznych rokoszy, zmagań z Bohdanem Chmielnickim, który jako doskonały wódz był trudnym przeciwnikiem walczącym z Polakami na czele kozaczyzny. Dlatego Rosjanie chcą zbadać, na ile można wejść w miękkie podbrzusze. A przy okazji załatwiają drobne interesy, handlują. Mają ogromną liczbę skórek sobolowych - to był luksusowy na całą Europę artykuł futrzarski z tajg i puszczy. Futra sobolowe stanowiły oznakę bogactwa. Można też było je wręczyć jako łapówkę. Rosjanie rozchodzą się też po Warszawie prywatnie i niektórzy - udając erudytów - trafiają do oficyny wydawniczej Elerta. Czytają, piszą, a szczególnie interesują ich książki będące relacjami ze zwycięskich wypraw Władysława IV. Ze strony króla Jana Kazimierza rokowania prowadzi kanclerz Jerzy Ossoliński - jego prawa ręka. Rosjanie najpierw kłaniają się, ale szybko wpadają we wściekłość. Pytają, dlaczego w hramocie, którą król do nich wysłał, poprzestawiał tytuły cara, co stanowi zniewagę. I rozpoczynają litanię pretensji - zarzucają, że różni polscy wielmoże obrażają cara, mówią o Rosjanach uwłaczające ich godności rzeczy. Szczególnie źle ma się zachowywać książę Jeremi Wiśniowiecki - słynny z wojen kozackich. Pienią się, uważają, że Moskwa ma prawo czuć się obrażona. Polska wykonuje kolejny ruch - król wydaje ucztę na zamku. Tam o wieczystej przyjaźni zapewnia głowa poselstwa - Puszkin. Znów kochają króla, ale uznają, że obelgi polskich wielmoży wymagają jakiejś rekompensaty, np. oddania przez Polskę Smoleńska i innych utraconych grodów, które sobie przywłaszczyła w wyniku łupieżczych wojen, a które należą do rdzennej Rusi. Albo domagają się ukarania śmiercią złych wielmoży. Jak kończą się negocjacje? - Pijaństwem. Rosjanie rozłażą się po mieście - do lupanarów, na Stare Miasto, zaczynają się zabawy w zamtuzach z ladacznicami. Ich finałem są bijatyki, musi interweniować straż miejska. Tłuką lustra i pewien bywały w Rosji Polak komentuje: "Tak już jest, że pijany Moskal dojrzawszy w szkle swe oblicze w szaleństwo wpada".