Zmiana ordynacji wyborczej i wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych nie złamały hegemonii partii politycznych. Te wybory pokazały, że nawet jeśli mamy wybór: znany, ale bezpartyjny kandydat kontra człowiek z partyjnym szyldem bez nazwiska - wybieramy tego drugiego. Tak w Warszawie poległ Andrzej Celiński z Markiem Rockim z PO. W Lesznie nie wystarczyła popularność zdobyta przy okazji wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej i Edmund Klich przegrał z mało znanym kandydatem PO. Jeśli kandydaci bezpartyjni zdobywali mandaty senackie, to tylko tam, gdzie PO rezygnowała z wystawiania własnych kandydatów. W Warszawie mandat zdobył Marek Borowski, bo w tym okręgu swojego człowieka nie wystawiła PO. Podobnie w okręgu białostockim bezkonkurencyjny znów okazał się Włodzimierz Cimoszewicz. Wyjątek od tej reguły stanowi jeden z okręgów wrocławskich, gdzie kandydatów PO i PiS pokonał Jarosław Obremski z Komitetu "Obywatele do Senatu". Te wybory pokazały też, że Senat i jednomandatowe okręgi to nie jest droga do uratowania zrujnowanej kariery. Można powiedzieć "Żegnaj Zbychu", bo Zbigniew Chlebowski poległ w swoim wałbrzyskim okręgu. Podobnie Robert Węgrzyn usunięty z PO za dowcip o lesbijkach nie przekonał do siebie opolan.