Pokazuje ukryte mechanizmy politycznego teatru, z obrotową partyjną sceną. - Nie może być sytuacji, w których premier występuje i mówi, że jakaś książka nie powinna powstać albo, że bezlitośnie rozliczy tych, którzy dybią na ikonę - podkreśla. Bogdan Zalewski: Pana przeciwnicy mogą zarzucić, że pana projekt jest stricte polityczny. Mogą zarzucić panu próbę reinterpretacji historii. Z jednej strony wyciąga pan złe strony działalności Lecha Wałęsy, a z drugiej strony pisze pan biografię Lecha Kaczyńskiego i Anny Solidarność. Sławomir Cenckiewicz: - Biografia Anny Walentynowicz, Anny Solidarność, jest rzeczywiście opowieścią o postaci zupełnie nieprawdopodobnej, postaci, która nie miała prawa się zdarzyć w polskiej historii. To opowieść o analfabetce, która stała się praprzyczyną naszej antykomunistycznej rewolucji w sierpniu 1980 roku. Jest to nieprawdopodobny fenomen na skalę światową. Jest to historia bez wątpienia wielkiej bohaterki, aczkolwiek niewolna od krytycznych uwag. Natomiast książka o Lechu Kaczyńskim jest już naszpikowana wieloma moimi krytycznymi opiniami na jego temat. Krytykowana jest przeze mnie cała droga prowadząca do Okrągłego Stołu, jak i cały model transformacyjny, który również swoim nazwiskiem promował Lech Kaczyński, choć wydaje mi się, że z innych pobudek niż Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki, Lech Wałęsa czy Adam Michnik. Natomiast opowieść o Wałęsie, jako o naszej ikonie jest - nazwijmy to - politycznym gadaniem. W pewnym sensie to rozumiem. Powiedziałem to nawet niedawno panu senatorowi Józefowi Piniorowi. Jest to pewna polityczna gadanina. Wy - zwróciłem się do Piniora - musicie opowiadać o tym, że on był, jest i będzie naszą ikoną. Jest to wasz polityczny projekt, użyteczny dla was. Wałęsa mówi tak jak chcecie i wy musicie to wspierać. Natomiast to stanowisko nie może stać się wiążące dla badaczy. Nie może być sytuacji, w których premier występuje i mówi, że jakaś książka nie powinna powstać albo, że bezlitośnie rozliczy tych, którzy na tę ikonę dybią. Jeśli rząd wspiera książki Jana Tomasza Grossa, które są skandaliczne z punktu widzenia nie tylko tezy głównej, ale przede wszystkim pewnego warsztatu, to dlaczego jednocześnie zwalcza książki, które warsztatowo w moim przekonaniu się bronią, ale nie odpowiadają ekipie rządowej ze względu na głoszone przed tych autorów tezy. Wspomniany przez nas Paweł Zyzak po swojej słynnej biografii Lecha Wałęsy stał się wrogiem numer jeden dla - nazwijmy to - środowiska okrągłostołowego. Zresztą swoje "przygody" opisał w kolejnej książce "Gorszy niż faszysta". Nie obawia się pan takich ataków na siebie? Nie boi się pan wyciąganiu panu dziadka z SB, Mieczysława Cenckiewicza, majora Służby Bezpieczeństwa w Gdańsku? - Po pierwsze sam tę sprawę wyciągnąłem. Pewnie było mi łatwo, bo praktycznie nie znałem moich dziadków, w tym Mieczysława Cenckiewicza. Zrobiłem to w 2003 roku. Ta sprawa rzeczywiście czasami wraca. Najpierw "Gazeta Wyborcza", później Lech Wałęsa często do tego wracał. Po raz kolejny uprzedzając, "wytapetowałem" okładkę swojej książki właśnie cytatami z Lecha Wałęsy, między innymi o dziadku. Oczywiście są one kłamliwe. Mówią o tym, że wychowywał mnie dziadek, właśnie do tego, żeby zwalczać Lecha Wałęsę. Oczywiście są to bzdury, ale jestem człowiekiem o poglądach wolnościowych. Wszystko można każdemu wyciągnąć - nawet Cenckiewiczowi i nawet, jeżeli nie jest to prawdą. Nie mam nic przeciwko temu. Nigdy nie wytoczyłem procesu nikomu za tego typu stwierdzenia, jak np., że wszystko zawdzięczam dziadkowi, że to przez niego byłem wychowywany. Łatwo byłoby to wszystko obalić na sali sądowej. Ja po prostu jestem zwolennikiem wolności słowa i można powiedzieć wolności do głupoty i wygadywania takich bzdur, jakie wygłasza się na mój temat, czy wygłasza sam Lech Wałęsa. Jeszcze ostatnie pytanie, bo bardzo ciekawi mnie jedna sprawa. W książce Bogdana Rymanowskiego "Ubek" na temat Janusza Molki, takiego słynnego bezpieczniaka, rozpracowującego "Solidarność", przeczytałem, że mógł on kilka lat temu próbować dokonać pewnej prowokacji wobec pana. Specjalnie przekręcał pana nazwisko w rozmowie - on człowiek o świetnej pamięci - żeby uzyskać pana nazwisko na taśmie, z ust tego rozmówcy. Po to, by mieć to nagrane, by móc pana, być może, w coś wmontować. Myśli pan, że byli skompromitowani agenci SB mogą wciąż być wykorzystywani do takich gierek, rozgrywek? - Być może. Oczywiście znam tę książkę i znam ten fragment. Znam też autora i podmiot badań Bogdana Rymanowskiego, czyli Janusza Molkę. Trudno mi zgodzić się z taką interpretacją, ale ogólnie rzecz biorąc oczywiście ci ludzie żyją między nami i dysponują olbrzymią wiedzą - wiedzą hakową. Jak najbardziej może mieć to czasami wpływ na postawy, zachowania wielu osób. Jednak czy są w stanie w taki sposób manipulować, jak to sugeruje Bogdan Romanowski - miałbym wątpliwości. Nie ulega wątpliwości, że bardzo dużo archiwaliów, wiedzy hakowej, kompromitującej znajduje się w prywatnych rękach. Proszę sobie wyobrazić, że już po książce "SB a Lech Wałęsa" otrzymałem paczkę z dokumentacją, dotyczącą Wałęsy, z oryginalnymi materiałami, wytworzonymi przez tajne służby w Gdańsku w latach 80. Zgodnie z prawem wszystko to przekazałem do Instytutu Pamięci Narodowej. To tylko potwierdza, że w ogródkach, mieszkaniach, prywatnych kolekcjach jest bardzo dużo ukrytej wiedzy, która wielu osobom mogłaby zaszkodzić, czy nawet jest dla nich groźna. A co było w tych dokumentach? - Są to materiały z obserwacji Lecha Wałęsy w latach 80., które rzekomo miały zostać zniszczone, czy zaginąć w roku 1989. Coś się z nimi dzieje? - Nie. Są przekazane do Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku. Są ogólnodostępne. Została nadana im nowa sygnatura i są zabezpieczone, opracowane. Udostępniane są historykom w jednostkach archiwalnych. Problem polega na tym, że tak naprawdę niewielu historyków chce pracować nad biografią Lecha Wałęsy. Teraz o Wałęsie książkę napisałem ja i bardzo dobrą książkę napisał Piotr Semka, który też z wykształcenia jest historykiem, ale jego zawód wykonywany to przede wszystkim dziennikarz. I to jest książka dziennikarska, publicystyczna. Ciekawym zjawiskiem jest to, że wśród krytyków książki mojej i Piotra Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" z 2008 roku nie znalazł się dosłownie nikt, kto pojechałby i te wszystkie archiwalia dotyczące historii Bolka zweryfikował. Nawet przy jakieś okazji jeszcze raz musiałem sięgnąć do tych teczek po grudniu 1970 roku, gdzie są donosy Wałęsy i niestety zauważyłem, że ostatnie wpisy osób zapoznających się z tymi materiałami, wpisy sprzed kilku lat, pochodzą właśnie ode mnie. Posłuchaj całej rozmowy na stronach RMF24