Carnaval Sztukmistrzów na stałe wpisał się już w kulturalną mapę nie tylko Lublina, ale też Polski. To wyjątkowe wydarzenie, co roku w ostatni weekend lipca, sprowadza do miasta nie tylko miejscowych, ale też turystów z Lubelszczyzny i całej Polski. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - w tych dniach po prostu dużo się dzieje. Tak też było tym razem. Wszystkie wydarzenia odbywały się w centrum miasta. Pokazom, spektaklom, koncertom i warsztatom nieustannie towarzyszyły występy highlinerów, którzy spacerowali na linach rozwieszonych m.in. nad uliczkami Starego Miasta czy między Centrum Spotkania Kultur i Lubelskim Centrum Konferencyjnym. Przez dziesięć lat lubelska impreza zgromadziła ponad milion widzów, którzy obejrzeli łącznie 228 artystów z 31 krajów. Rekordowy był rok 2017, kiedy to Lublin odwiedziło 200 tys. osób. Liczby robią wrażenie, ale też nie mogą dziwić. Carnaval zmienił rzeczywistość kulturalną Polski i do dzisiaj jest jedynym oficjalnym festiwalem, którego formuła oparta jest o nowy cyrk. A nowy cyrk to z jednej strony zabawa, uśmiech, ale też wyjątkowe doznania wewnętrzne. Słowem - każdy znajdzie tu coś dla siebie. Gwiazdą tegorocznej edycji były dwie grupy, które połączyły siły, by zrobić coś spektakularnego. Les Lendemains oraz Les Philébuliste w piątek i sobotę na placu przed lubelskim Zamkiem zaprezentowały spektakl na tak zwanych latających trójkątach. Widowisko, jak co roku, zgromadziło największe rzesze widzów. No właśnie - widzowie. Minusem festiwalu może być jedynie gigantyczny tłum. O ile zdjęcia z kolejek do Morskiego Oka lub z plaży we Władysławowie już utrwaliły się w naszej pamięci, tak w tych dniach w Lublinie jest podobnie. Dostrzegli to też organizatorzy, którzy tym razem wydali mały carnavalovy savoir-vivre, w którym tłumaczą, jak należy zachowywać się w tłumie. Czym jednak są małe niedogodności w porównaniu z wrażeniami, jakie daje sztuka nowego cyrku? By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba po prostu przeżyć kilka dni w Lublinie. Carnaval to nie tylko sztuka nowego cyrku, kuglarze, buskerzy, highlinerzy. To wyjątkowe spotkania z przyjaciółmi, gdzie w wieczornych światłach Starego Miasta biesiadowanie łączy się z uśmiechem, muzyką i zapachem świeżego jedzenia. Na kilka dni Lublin przestaje być zwykłym miastem wojewódzkim na wschodzie kraju, a staje się miejscem magicznym, które ma w sobie magnes. Karnawał to święto, które spuszcza powietrze. Jest potrzebne, bo sztuka staje się bardziej przystępna, jest dla każdego. Nie trzeba kupować drogiego biletu, by poczuć się wyjątkowo. Przez to Carnaval staje się bliski, a widz czuje, że jest częścią czegoś dużego. Carnaval Sztukmistrzów, jego nazwa i idea, opiera się na trzech filarach - słynnej na cały świat książce noblisty Isaaca Bashevisa Singera pt. "Sztukmistrz z Lublina", sztuce i kulturze ludycznej, a także sztuce ulicznej. Prawdopodobnie jednak to ostatnia edycja w takiej formule. Rafał Sadownik, który jest pomysłodawcą i głównym organizatorem Carnavalu, ma głowę pełną pomysłów. Przyszła, 11. edycja, może okazać się przełomowa. Dlaczego? "Możemy stwierdzić, że Carnaval w obecnej formule spełnił swoje cele. To sygnał, że nadchodzi czas na zmiany. Przed nami wyznaczenie nowych celów odpowiadających wyzwaniom, które dostrzegamy przed festiwalem i cyrkiem w Polsce. Szczegóły wkrótce" - czytamy w karnawałowym folderze informacyjnym. Zmiany budzą niepokój i pozostawiają pewien znak zapytania. Jeśli jednak i w tym przypadku zajmą się nimi ci sami ludzie, którzy budowali Carnaval Sztukmistrzów od 10 lat, można być przekonanym, że znajdą receptę na sukces. A widzom pozostanie czekać na kolejną edycję okrągły rok. ŁUK