Ślepokura powiedział, że były szef prezydenckiej kancelarii "oskarżony jest o ujawnienie dziennikarzowi gazety "Dziennik" tajemnicy służbowej w postaci raportu wytworzonego przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a dotyczącego incydentu z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Gruzji (w listopadzie 2008 r. - red.)". Prokuratura podała, że w toku prowadzonego śledztwa Kownacki nie przyznał się do zarzucanego mu czynu. Według Kodeksu karnego "funkcjonariusz publiczny, który ujawnia osobie nieuprawnionej informację stanowiącą tajemnicę służbową lub informację, którą uzyskał w związku z wykonywaniem czynności służbowych, a której ujawnienie może narazić na szkodę prawnie chroniony interes, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech". Akt oskarżenia trafił do Sądu Rejonowego Warszawa-Śródmieście. - Dziwi mnie, że pośpiech prokuratury jest tak wielki, iż nie poczekała ona do upływu terminu na złożenie ewentualnych wniosków dowodowych - powiedział Kownacki. Dodał, że termin na złożenie wniosków obowiązywał do końca dnia. Zaznaczył także, że podtrzymuje swoje wcześniejsze wypowiedzi dotyczące tej sprawy. Poufny raport, który przygotowała ABW dotyczył incydentu z oddaniem strzałów podczas podróży prezydenta Kaczyńskiego do Gruzji. 23 listopada 2008 r. konwój samochodów z prezydentami Lechem Kaczyńskim i Micheilem Saakaszwilim został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. Rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało. Prezydenci, którzy jechali z Tbilisi do jednego z osiedli przy granicy z Osetią Płd., zawrócili do stolicy Gruzji. Przygotowany przez Agencję raport miał kilkanaście ponumerowanych kopii - w tym jedną przeznaczoną dla Kancelarii Prezydenta. Każda kopia była opatrzona szczególnym znakiem. Pod koniec listopada raport został ujawniony w mediach - kopia znalazła się na stronach internetowych "Dziennika Polska Europa Świat" - a Agencja zawiadomiła prokuraturę. Śledztwo wszczęto w grudniu 2008 r. "Dziennik" pisał wówczas, że za najbardziej prawdopodobną wersję uznano w dokumencie, iż "sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską". Według ujawnionych ustaleń, polskie Biuro Ochrony Rządu nie znało szczegółu wyjazdu na granicę, a w chwili gdy padły strzały, Lech Kaczyński - przebywający razem z prezydentem Gruzji, nie miał właściwej obstawy. Po incydencie, który według ustaleń rządowego Kolegium ds. Służb Specjalnych nie miał charakteru zamachu na prezydentów obu państw - odwołano szefa ochrony prezydenta. W dokumencie ABW pisano, że Gruzini nie zadbali o bezpieczeństwo polskiego prezydenta, a nawet mogli wykreować całą sytuację, by winą obciążyć wspierających Osetię Rosjan. Sam Lech Kaczyński sugerował, że strzały oddali Rosjanie z pobliskiego posterunku. Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow uznał zdarzenie za prowokację gruzińską. Dzień po powstaniu raportu Osetyjczycy przyznali, że strzelali w powietrze, aby zatrzymać kolumnę samochodów z Gruzji. W listopadzie ubiegłego roku Kownacki usłyszał w sprawie zarzut ujawnienia mediom poufnych informacji. Były szef kancelarii, który zgodził się, by w mediach podawano jego pełne nazwisko, powiedział wtedy dziennikarzom, że nie czuje się winny w tej sprawie, a "próbę obarczenia odpowiedzialnością za ujawnienie poufnej informacji traktuje jako polityczną prowokację". W innej wypowiedzi Kownacki ocenił, że informacje o ujawnieniu tajemnic dziennikarzom miały odwrócić uwagę od meritum sprawy, za które uważał to, że raport ABW był "wątpliwej jakości". Media podawały wówczas, że ABW rozpracowywała Kownackiego, "angażując spore środki operacyjne", ustalając m.in. billingi rozmów i miejsca logowania telefonów do przekaźników telefonii komórkowej, badano też księgi wejść i wyjść z Kancelarii Prezydenta.