Przypomnijmy, że Piotr Gliński podpisał umowę, dzięki której państwo weszło w posiadanie kolekcji dzieł sztuki fundacji Czartoryskich m.in. "Damy z gronostajem" Leonarda da Vinci. Za dzieła zapłacono 100 milionów euro. Później jednak fundacja złożyła wniosek o likwidację z powodu "braku środków na prowadzenie działalności", a pieniądze zostały wytransferowane do Liechtensteinu. Jak twierdzi Tamara Czartoryska, córka księcia Adama Czartoryskiego, transakcja od początku miała zasilić kieszeń jej ojca i jego żony. Marian Wolski podkreśla, że wokół transakcji od początku działy się dziwne rzeczy. Minister Gliński chciał negocjować nie z uprawnionym do tego zarządem fundacji, tylko z księciem Czartoryskim. "Chciał się spotkać z Czartoryskim wieczorem w restauracji, a nie u siebie w ministerstwie w ciągu dnia. Chciał, żeby spotkanie odbyło się bez przedstawicieli fundacji, tłumacza, prawnika. Oferował swojego tłumacza i prawnika. Czartoryski odmówił" - relacjonuje Wolski. Według rozmówcy "Rzeczpospolitej" Gliński konsekwentnie pomijał zarząd fundacji, w której posiadaniu były wspomniane dzieła. W piśmie z 30 czerwca 2016 r. zaproponował zakup zbiorów, wprost prosząc o pomijanie zarządu - twierdzi Wolski. "Zarząd statutowo był jedynym ciałem upoważnionym do reprezentowania fundacji na zewnątrz. Premier Gliński zaproponował kupno dzieł z kolekcji Czartoryskich niewłaściwej osobie, bo właścicielem była instytucja, a nie osoba fizyczna" - powiedział Wolski. 23 grudnia 2016 r. Wolski, wraz z wiceprezesem Rafałem Slaskim, złożyli dymisje z powodu zakulisowych rozmów między fundatorami a ministrem, które stawiały zarząd w dwuznacznej sytuacji. Umowę z ministrem, w imieniu zarządu, podpisał już Maciej Radziwiłł, brat ówczesnego ministra zdrowia. "Czartoryski nie miał prawa sprzedać kolekcji, bo nie był jej właścicielem. W 1991 r., zakładając fundację, wieczyście zrzekł się swoich praw na powołaną fundację" - przypomina rozmówca "Rzeczpospolitej". Jego zdaniem sprzedaż dzieł za ułamek ich wartości było działaniem na szkodę fundacji. Więcej w "Rzeczpospolitej"