Podczas wtorkowej konferencji prasowej w Sejmie Donald Tusk obiecał powołanie trzech komisji śledczych, które mają rozliczyć poczynania rządu PiS. Na pierwszy ogień idą niedoszłe "wybory kopertowe" z czasów pandemii COVID-19 w 2020 r. W tej sprawie lider PO nie zamierza czekać wcale. - Niewykluczone, że już w przyszły wtorek zostanie powołana komisja śledcza do tzw. wyborów kopertowych - zapowiedział przyszły premier. Przypomnijmy: to m.in. ze względu na spór dotyczący wyborów korespondencyjnych w dobie pandemii COVID-19 Zjednoczona Prawica straciła jednego z koalicjantów. Z rządu odszedł Jarosław Gowin, zaś z czasem jego Porozumienie uległo podziałowi. Część polityków opowiedziała się po stronie Jarosława Kaczyńskiego, część pozostała wierna liderowi swojego ugrupowania. Jednym z takich posłów był Michał Wypij, który w rozmowie z Interią ujawnia, jak PiS próbował wpływać zarówno na niego, jak i jego najbliższych. Jakub Szczepański, Interia: Na antenie "Graffiti" Polsat News powiedział pan w sierpniu, że ktoś z PiS groził panu w związku z blokowaniem wyborów kopertowych z 2020 r. Mógłby pan rozwinąć myśl? Michał Wypij, były poseł Porozumienia: - Tak. Dokładnie usłyszałem, że "zostanę zniszczony za to, że trwam na straży prawa". Powiedział mi to jeden z bardzo ważnych polityków PiS, ministrów. Co więcej, wedle jego opinii, miałem również trafić do więzienia za zdradę. Wypowiedział to w ataku furii, musiał uspokajać go Jarosław Kaczyński. Gdzie doszło do takiej dyskusji? - Dyskutowaliśmy w willi premiera przy ul. Parkowej. To były takie "rozmowy ostatniej szansy". Co zdenerwowało tego ministra, którego nazwiska pan dotąd nie ujawnił? - Od 6 kwietnia 2020 r., kiedy głosowałem przeciw uzupełnieniu porządku obrad o wprowadzenie ustawy dotyczącej wyborów korespondencyjnych, miałem poczucie, że przeprowadzenie wyborów w takiej formule byłoby działaniem antypaństwowym. Byłem przekonany, że realizacja tego pomysłu, w trudnych warunkach pandemicznych, bez podstawy prawnej i w poważnym narażeniu standardów demokratycznego państwa prawa wypchnie Polskę z grona krajów o ugruntowanych standardach demokratycznych. Zepchnie nas na wschód. Nie chciałem dopuścić do katastrofy i cieszę się, że to się udało. Po latach moją opinię podzielili prezes NIK i jego kontrolerzy w swoim raporcie, po którym zostały skonstruowane poważne zarzuty wobec najważniejszych osób w państwie. Ostatecznie wybory kopertowe kosztowały PiS m.in. koalicjanta, czyli was. - Została nas garstka. Ze względu na nasz sprzeciw PiS rozpoczęło akcję rozbijania Porozumienia. Wraz z upływem czasu dowiadywaliśmy się, że kolejni posłowie "pękają". Parlamentarzyści dostawali wówczas zaproszenia na Nowogrodzką (chodzi o siedzibę PiS - red.), sam również takie otrzymałem. Pretekstem miała być rozmowa o Polsce. I co pan zrobił? - Odmówiłem. Przekazałem, że nie jestem zainteresowany rozmową. Jak się spodziewałem, to nie miała być żadna dyskusja o polityce, ale próba nakłonienia mnie do zmiany stanowiska. Z czasem okazało się jednak, że wielu naszych kolegów nie odmówiło. O jednym powiedziałem już nawet kiedyś w mediach: kiedy wracał od prezesa do hotelu sejmowego, przez całą drogę wymiotował ze strachu. Przyszedł blady, początkowo zupełnie nie wiedzieliśmy, o co chodziło. Co trzeba powiedzieć posłowi, żeby ze stresu wymiotował ponad kwadrans? Z Nowogrodzkiej do hotelu sejmowego da się dojechać taksówką w jakieś 20 minut. - Nie wiem. Nie wiem, co trzeba mieć na sumieniu i jaki trzeba mieć charakter, żeby pękać w taki sposób. Jeśli ktoś wybiera własny komfort zamiast interesu Rzeczpospolitej, musi być tchórzem. A może chodziło o stołek? Ostatecznie, po wyrzuceniu Porozumienia z koalicji, ta osoba uzyskała miejsce w rządzie. Pamiętam doskonale ten czas i metody. Dochodziło nie tylko do nacisków na nas jako polityków, ale i na nasze rodziny. Na rodziny? W jaki sposób? - Z racji zawodu wykonywanego przez mojego ojca odwiedzali go funkcjonariusze służb specjalnych. Chcieli, aby wpłynął na zmianę mojej decyzji. Z ojcem, w dziwnych okolicznościach, spotkał się również jeden z doradców w Kancelarii Prezydenta. Bardzo nalegał, co ciekawe chciał się widzieć na stacji benzynowej, żeby chronić własną tożsamość. W tym czasie były też próby zastraszania najbliższych: w sieci wyczytałem, że jeden z członków mojej rodziny może zapomnieć o karierze w administracji publicznej, bo ja blokuję wybory kopertowe. Pański ojciec był funkcjonariuszem Urzędu Ochrony Państwa. Jak i dlaczego, w pańskiej sprawie, kontaktowali się z nim dawni koledzy? - Ojciec znał część funkcjonariuszy, część z nich powoływała się na starą znajomość. Mogliśmy tylko domniemywać, że dostali rozkaz albo polecenie, aby skutecznie wpłynąć - pośrednio, przez ojca - na moją decyzję. Dlatego zależało im na spotkaniach z moimi rodzicami. Wszystkie te okoliczności były dla mnie dziwne, do dzisiaj nie jestem w stanie zrozumieć, jak organizacja partyjna może próbować metod znanych organizacjom przestępczym. Bo próba nakłonienia parlamentarzysty do czegokolwiek, niemalże metodą siłową, jest naprawdę odległa od standardów demokratycznego państwa prawa. Rozumiem, że mówimy o funkcjonariuszach ABW? - Tak. Mówię o kimś związanym właśnie z tą formacją. Zaangażowano różne ośrodki, aby tylko zmienić moją decyzję. Ktoś z ABW groził pańskiemu tacie? A może to były tylko sugestie? - Ojciec jest zbyt doświadczonym i poważnym funkcjonariuszem służb specjalnych, więc nie sądzę, żeby ktoś odważył się mu bezpośrednio grozić. Na pewno byli dość zdecydowani i wypowiadali się jednoznacznie. Nie padały jednak słowa, które usłyszałem osobiście. Chodzi o straszenie zniszczeniem mojej politycznej kariery. Zwrócę uwagę, że w 2020 r. ze względu na ograniczenia pandemiczne tylko część posłów była w Sejmie, więc o pewnych sprawach dowiadują się dopiero teraz. Dlatego chciałbym, żeby komisja śledcza zapowiadana przez Donalda Tuska zbadała temat. Czego pan oczekuje? - Chciałbym pociągnięcia do odpowiedzialności tych, którzy nadużyli swojej władzy. Nie tylko w kontekście, jak się okazało, wyrzucenia w błoto nawet 70 mln zł wydanych na organizację wyborów kopertowych, które nigdy się nie odbyły. Chodzi też o wykorzystywanie służb specjalnych, tworzenie z nich policji politycznej. Kiedy Jarosław Gowin odchodził ze Zjednoczonej Prawicy, pojawiły się sugestie, że miał być podsłuchiwany. Faktycznie ktoś ze służb mógł podsłuchiwać? A jeśli tak, inni posłowie Porozumienia też mogli być podsłuchiwani? Na przykład pan? - Z informacji, jakie udało nam się uzyskać nieoficjalnie, wynika jednoznacznie: w stosunku do nas wykorzystywano techniki operacyjne m.in. podsłuchy telefoniczne. Zakładam, że ktoś mógł kontrolować naszą korespondencję, obserwować nas. To doniesienia od ludzi związanych ze służbami, być może został jakiś ślad, rozkaz? Może, dzięki komisji śledczej zapowiadanej przez Donalda Tuska, ktoś potwierdzi pod nazwiskiem te informacje? Czy jeśli doniesienia, o których mówimy, potwierdzą się, będzie pan podejmował jakieś kroki prawne? - Nadzieje pokładam w pracach komisji śledczej. Głównie dlatego, by nigdy w przyszłości nikomu nie przyszło do głowy, by ryzykować reputację Polski nielegalnymi wyborami czy zamienić polskie służby specjalne w policję polityczną. Dalsze kroki uzależnię od wyników prac Sejmu. Jakub Szczepański