Były więzień Józef Dróżdż w środę żartował z chłodów. Uśmiechał się, zdejmując z głowy więźniarską czapkę. - To jest oryginalna czapka z obozu. Nikt takiej nie ma. Jestem z niej dumny - mówił z uśmiechem, lekko ją unosząc. - Czapka na głowę, panie Józefie! - upomniała starszego mężczyznę jego opiekunka Daria. Były więzień uśmiechnął się i odparł: - Dlaczego? Dziś jest naprawdę ciepło. Byli więźniowie wspominali, że 65 lat temu mróz był silniejszy. Mówili, że tamtego dnia temperatury spadały w Oświęcimiu znacznie poniżej 20 stopni, dochodziły do -30 stopni. Dziś jest ledwie ok. 10 stopni C mrozu. W Auschwitz jest bajkowo, o ile - zastrzegali - w kontekście tego miejsca wolno w ogóle użyć takiego słowa. Na szczytach drzew osiadła szadź; gałęzie pobłyskują w promieniach słońca. Między blokami obozu - symbolu martyrologii i zagłady - przechodzili wolno starsi ludzie. Większość z nich miała pasiaste chusty. To byli więźniowie. Przed południem Maciej Niewiadomski oddał hołd ofiarom przed Ścianą Straceń na dziedzińcu bloku 11 w byłym Auschwitz I. Jest "dzieckiem Auschwitz". Urodził się w obozie Auschwitz II - Birkenau 12 stycznia 1945 r. Jego mama została wywieziona w transporcie z ogarniętej powstaniem Warszawy. - Tu przyszedłem na świat, tu zaczął się początek mojego świata - zaznaczył Niewiadomski. Jego matka żyje. - Mama jeszcze żyje, ma 91 lat. Przed obozem urodziła starszą siostrę, po obozie jeszcze troje. Po wyzwoleniu Czerwony Krzyż 27 stycznia zabrał matkę ze mną do Brzeszcz - do takiego prowizorycznego szpitala Czerwonego Krzyża. Z Brzeszcz mój ojciec zabrał mnie, matkę i jeszcze inne matki z dziećmi 11 marca do Warszawy - opowiadał Niewiadomski. - Mama była tu w obozie po wyzwoleniu tylko raz. Wydaje mi się, że trauma, jaką przeżyła, sam fakt, że urodziła tam dziecko, że na początku było z moim zdrowiem bardzo źle - odpychało to nie tylko mamę, ale i inne więźniarki. Uprosiłem mamę jedyny raz na 25. rocznicę wyzwolenia obozu. Ja jestem częściej - zaznaczył Niewiadomski. W dzisiejszych uroczystościach uczestniczyło sześcioro byłych więźniów - "dzieci Auschwitz". Barbara Perończyk-Puc urodziła się w Birkenau. Cudem ocalała. Doktor Mengele chciał ją odebrać matce, ale opatrzność zrządziła, że w obozie zgasło światło i dziecko zostało. - Przyjeżdżam, bo nie mogę zapomnieć, nie wolno zapomnieć! To dla mnie najważniejsze miejsce. Przekazuję to wszystko wnukom, prawnukom, angażuję ich, by - gdy mnie zabraknie - przyjeżdżały tu zapalić znicz - powiedziała. Z polskiej rodziny Dąbrowskich, która podczas wojny ukrywała Żyda i za to trafiła do Auschwitz, obozu nie przeżyły cztery osoby. Eugeniusz Dąbrowski był wówczas kilkunastoletnim chłopcem, miał numer obozowy 191.51. Przed wyzwoleniem Auschwitz był ewakuowany do kilku kolejnych obozów w Niemczech, wyzwolenia przez Amerykanów doczekał w Dachau. W jego opinii, choć w Auschwitz zginęło najwięcej Żydów, za mało mówi się dziś o ofiarach polskich, a także cygańskich, ukraińskich czy rosyjskich. Byli więźniowie przyjeżdżają tu rokrocznie. Zawsze 27 stycznia. To dla nich jeden z najważniejszych dni roku.