Służba Bezpieczeństwa PRL podejmowała, jak możemy się przekonać, zaawansowane działania zmierzające do weryfikacji licznych doniesień dotyczących tropów ukrycia skarbów, również legendarnej Bursztynowej Komnaty. Sam bezcenny zabytek w tym wypadku był często jedynie hasłem, w ramach którego zawarte były poszukiwania i próby ujawnienia lokalizacji wszelkich ukrytych skarbów. Wspólnym mianownikiem tychże działań były zakopane skrzynie zawierające nieokreślone bliżej dobra, najczęściej ukrywane przez Niemców pod koniec II wojny światowej. Przed 30 laty dla Służby Bezpieczeństwa, Milicji Obywatelskiej i nadrzędnych nad nimi struktur Ministerstwa Spraw Wewnętrznych sprawy zlecane przez poszczególne instytucje Związku Radzieckiego miały charakter priorytetowy. Nie dziwi więc, że gdy Kaliningradzka Ekspedycja Geologiczno-Archeologiczna (KEGA) zwróciła się bezpośrednio do kilku komend wojewódzkich i powiatowych MO z prośbą o współpracę, działania ruszały przeważnie pełną parą. Anonimów było wiele? Spora część informacji, jakie docierały zarówno do władz, mediów i instytucji (np. KEGA) w sprawie Bursztynowej Komnaty była anonimowa. Ludzie chcący podzielić się wiedzą ukrywali swoje personalia z różnych względów, często zapewne obawiali się o swoje bezpieczeństwo, choć równie często chodziło o tzw. święty spokój. Odrębną kategorię stanowili osobnicy chcący niecnie wykorzystać skarbową koniunkturę dla własnych celów. Niniejszy cykl rozpoczęliśmy od przedstawienia właśnie takiej historii zawartej w treści broszury szkoleniowej MSW ("Odkrywca" nr 3/2009). Zaprezentowano w niej modelowe działania operacyjne podjęte przez elbląską Służbę Bezpieczeństwa, które polegały na weryfikacji niezwykle obiecującej sprawy związanej z tropem Bursztynowej Komnaty. Całość została zainicjowana tajemniczym anonimem i załączonym do niego szczegółowym planem lokalizacji hitlerowskiej skrytki wysłanym do Wydziału Kultury Prezydium WRN w Olsztynie. Jak wiemy, śledztwo zakończyło się sukcesem, zaś autor misternie uknutej intrygi został zdemaskowany. Zenon Miśkowiak, chcąc wyłudzić odszkodowanie, spreparował niezwykle wiarygodną historię z ukrytymi przez Niemców skrzyniami w tle. W sposób niemal perfekcyjny sfałszował oryginalnie wyglądający list i szczegółowy plan lokalizacji skarbu, które w formie anonimu wysłał do władz lokalnych Olsztyna. Podjęte przez Służbę Bezpieczeństwa śledztwo, po pewnym czasie ujawniło skomplikowaną mistyfikację stając się przykładem wzorcowego postępowania operacyjnego dla funkcjonariuszy MO i SB w takich przypadkach. Jak się możemy domyślić, nie była to jedyna tego typu sprawa identyfikacji autora anonimów. Listy z Kaliningradu 13 listopada 1972 roku do Wydziału Ogólnego Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Białymstoku dostarczono pocztę. Spośród kilkudziesięciu kopert jedna zwróciła uwagę pracownicy administracyjnej. Choć podobne zdarzały się wcześniej, to jednak urzędowa koperta opisana cyrylicą wzbudziła lekki popłoch, zyskując automatycznie wysoki priorytet. Tym bardziej, że adresowana była bezpośrednio do "Naczalnika Milicii Biełostok". Piastujący to stanowisko w owym czasie ppłk mgr M. Prokopczyk długo przypatrywał się tajemniczej korespondencji. Na druku urzędowym widniała nazwa nieznanej mu instytucji radzieckiej: "Kaliningradskaja Geologo-Archeologiczeskaja Ekspedicija". Zapachniało przygodą, tym większą, gdy rozpoczął czytanie treści: "Na adres kaliningradzkiego muzeum (w 1969) i ekspedycji (1972 r) wpłynęły listy od nieznanego obywatela, mieszkańca miasta Sejny, który nie ujawnił swojego adresu ani nazwiska. Anonimowy obywatel proponował spotkanie, żeby osobiście pokazać miejsca schowanych przez Niemców skarbów. Prosimy ustalić adres nadawcy, jego nazwisko, imię ojca, miejsce pracy, zawód, wzrost, stan zdrowia, zgodność charakteru pisma, które wam przekazujemy. Dołączamy dwa listy z dnia 2 czerwca 1969 roku i 27 października 1972. Po ustaleniu powyższych danych prosimy o ich odesłanie oraz dodatkowo liczymy na waszą opinię na temat wiarygodności nadawcy i historii, którą opisuje. Prosimy dodatkowo, aby o naszej korespondencji podejrzanych nie zawiadamiać" (pogrubienie - P.M.). Podpisała M. I. Popowa - "Naczalnik Ekspedicii". Niestety, do akt sprawy przechowywanej w IPN nie zostały dołączone kserokopie oryginałów czy też tłumaczenia tajemniczych anonimów. Nie znamy więc ich szczegółów. Były one zapewne, jak się domyślamy, na tyle interesujące dla strony rosyjskiej, by poprosić o wsparcie bezpośrednio lokalną milicję z rejonu, gdzie zostały nadane anonimy. Szefowa radzieckiej instytucji pominęła tradycyjną drogę obiegu tego typu korespondencji, a więc ambasadę radziecką w Warszawie, czy też MSW.