Robert Mazurek: Panowie wtedy byli ciut młodsi i mieli swoje przygody. Będziemy dzisiaj proszę państwa mówić o stanie wojennym - 37 lata temu. Panowie, wyobrażamy sobie taką sytuację... Dzień dobry, jest 8:02, witam was w 1981 roku. Radio RMF zacznie nadawać dopiero za 9 lat. A co panowie robią? Zbigniew Bujak: - 8:02? Jestem w klasztorze w pobliżu Stoczni. Z klasztoru widać nieco bramę. Wiem, że Stocznia jest otoczona. Jeden z ojców idzie do Stoczni z moim listem i z pytaniem, czy mam wejść na teren Stoczni, czy tam w razie czego jestem potrzebny i czy się przydam. Przyszła później po paru godzinach odpowiedź, że nie - ci, co tutaj są, wystarczą, a ty spróbuj się jakoś uchować. Marian Piłka? Marian Piłka: Ja jestem już w celi w więzieniu w Białej Podlaskiej. Zostałem z domu wywieziony gdzieś ok. godz. 1. W celi nas jest czterech aresztowanych - jeden z nich mówi: "Jak to? Przecież jesteśmy legalnie zarejestrowanym związkiem". Próbuję go pocieszać, dla mnie to nie była nowina. To było - ja wiem? - 25, 27 czy któreś tam aresztowanie. To była dla mnie nie nowość, że się znajduję znowu w areszcie. W celi jest grobowa atmosfera, wszyscy są przekonani, że to się skończy ogromnym przelewem krwi. Ja próbuję rozładowywać, ale to nie bardzo wychodzi. Właśnie - pan uniknął aresztowania, chociaż pan był wtedy w Gdańsku. Tam było posiedzenie Komisji Krajowej. Jakim cudem? Zbigniew Bujak: - Przypadek. Na Komisji Krajowej wiedzieliśmy, jaki jest tryb podejmowania decyzji. Nie ulegało wątpliwości, że będziemy obradować jeszcze w niedzielę. W związku z tym zapadła decyzja, że wszyscy wracają do hotelu i na drugi dzień jeszcze kontynuujemy obrady. Najprawdopodobniej z tego momentu przesunięto czy zmieniono, druga strona zmieniła trochę scenariusz. Zamiast nas nakrywać tam w Stoczni, co by oczywiście mogło być niebezpieczne, postanowiono nas zgarnąć w hotelach, co jest oczywiście bezpieczniejsze. Tylko że o 11 wieczorem nagle przyjęliśmy wszystkie uchwały. Powiedziano: "No to obrady kończymy, kto chce, wraca do domu". My po prostu - ja, Zbyszek Janas, inni, zamiast jechać do hotelu... Zbigniew Romaszewski. Zbigniew Bujak: - Zamiast do hotelu, poszliśmy na dworzec. To jakim cudem pan się znalazł później w klasztorze? Zamiast wsiąść do pociągu... Zbigniew Bujak: - Jest godzina mniej więcej druga i widzimy, że otoczony został hotel Monopol. Dobra nazwa. Zbigniew Bujak: - Poczekaliśmy, aż to ZOMO, ta policja stamtąd odejdzie. Idziemy do tego hotelu, pytamy: "Co tu się działo?". Na co recepcjonistka mówi: "Aresztowali kierownictwo Solidarności". Aha. "I Onyszkiewicza". Aha. Marian Piłka został aresztowany na wsi, u swoich rodziców, prawda? Zatrzymany, to się nazywało internowany... Marian Piłka: - Internowany, tak... Muszę powiedzieć, że ja w ogóle byłem zwolennikiem szukania jakiegoś kompromisu z komunistami. Uważałem, że sytuacja jest taka geopolityczna. Pamiętam, że 13 grudnia słuchałem taśm z Radomia - w radiu non-stop puszczali. Wtedy doszedłem do wniosku, że jednak z tym komunistami nie sposób jakoś tam znaleźć jakiś modus vivendi. Właśnie 12 grudnia to był moment, kiedy doszedłem do wniosku, że trzeba im - że tak powiem - przyłożyć. Natomiast aresztowano mnie gdzieś koło godziny 1. Mama mnie budzi, mówi: "Marian, milicja dobija się do drzwi". Zostawmy to aresztowanie. Obu panów łączy to - i takim kluczem, nie gniewajcie się panowie, was właśnie zaprosiłem - że pana 5 lat szukali. Zbigniew Bujak: - 4,5. No dobrze, 4,5. Rocznikowo 5. A pan, panie Marianie im wziął i uciekł - "rzecz cała w wielkim skrócie...". Marian Piłka: - Zanim uciekłem to jeszcze jak mnie wieźli z Garwolina - bo ja byłem internowany w swoim domu w Trąbkach - no to sobie pomyślałem... Mi się zdarzało już wcześniej próbować uciekać, jak mnie próbowali aresztować, dlatego że siedzenie w areszcie to nic przyjemnego. W związku z tym jak wieźli mnie do tej Białej Podlaskiej to sobie tak myślę: "Powiem, że mam potrzebę. Jak zatrzymają samochód to zacznę uciekać, bo jestem młody, sprawny itd. Do lasu i założę partyzantkę. Marian Piłka: - Nie przypuszczałem wtedy, że mogą strzelać, bo za Bogdanem Borusewiczem, jak uciekał 13 grudnia, to strzelali... Milicjant przykuł mi się kajdankami do ręki, więc w związku z tym uciekanie z milicjantem nie wchodziło w rachubę. Dlaczego, to byłaby piękna ucieczka! Marian Piłka ucieka z milicjantem! Marian Piłka: - Mało skuteczna! Jak człowiek siedzi w więzieniu... Więzienie jest tak nienormalną sytuacją, że człowiek tylko myśli o wolności. No to jak pan uciekł? Marian Piłka: - W sposób zupełnie banalny. Postanowiłem załatwić sobie szpital. Problem był z tym, jak znaleźć jakąś chorobę. Jak ma się te dwadzieścia parę lat to tę chorobę trudno znaleźć. Szukałem, szukałem, w końcu znalazłem, że mam żylaki, które mogę zoperować, które mnie zupełnie nie bolały. Zostałem przywieziony do szpitala, chcieli mnie tam odesłać, ale jakiś tam lekarz, doktor Ziemniakowicz, że tak powiem, zdecydował, że zostanę przyjęty. O tym wiedzieli ci, którzy mnie przywieźli... Poddałem się operacji. Długi czas mnie tam lekarze przetrzymywali, ale w pewnym momencie bezpieka przyszła i chce mnie aresztować. Ja już miałem załatwione miejsce - wszystkie drogi prowadzą do klasztoru... No właśnie, bo chciałem o to spytać. Pan również trafił do klasztoru. Marian Piłka: - Tak. Wyszedłem na sąsiedni oddział, gdzie miałem ubrania - będąc w szpitalu robiliśmy wypady na miasto. Przebrałem się i poszedłem do klasztoru. Marian Piłka ukrywał się w klasztorze. Pan rzeczywiście przez długie lata nie. Jak to było, przepraszam? Bo pana zatrzymano dopiero w 1986 roku. 5 lat. Przecież można przepraszam zwariować. Przez 5 lat... Ja nie mówię, żeby jechać za granicę, bo wtedy nikt nie wyjeżdżał za granicę, tak że pod tym względem był spokój. Ale nie można przez 5 lat normalnie żyć. Zbigniew Bujak: - Nie można. To jest zupełnie inne życie. Zwłaszcza, że mechanizm ukrywania się, opracowany zresztą przez dwie arcyinteligentne kobiety, więc tutaj bezpieka nie miała żadnych szans... Polegał w sumie na tym, że co miesiąc zmieniałem mieszkanie. Co miesiąc byłem w innym mieszkaniu po prostu. To się pan poprzeprowadzał. A jak to było, że już pana prawie mieli? Już kożuch złapali, już pana prawie mieli i pan się wymknął... Zbigniew Bujak: - No tak, bo mieli swoje procedury. Moment aresztowania był o tyle interesujący, że łapano Radio Solidarność i otoczono całe osiedle. Ja akurat wtedy miałem spotkanie z Aleksandrem Małachowskim, a Małachowski był radiowcem także. Więc tu im się wstępnie coś skojarzyło. Postanowiono nas jednak sprawdzić, zatrzymać i sprawdzić kto, co i jak. Ale na szczęście złapali też nadającego. Panowie, do wspominek jeszcze wrócimy. Jedna rzecz kładzie się cieniem na tych historiach, które w sumie skończyły się dobrze. Ksiądz Henryk Jankowski, symbol "Solidarności" i jej kapelan jest oskarżany o gwałty, o pedofilię, o molestowanie seksualne. Panowie znali w ogóle księdza Jankowskiego, jak panowie na to patrzą? Marian Piłka: - Trudno powiedzieć, że go znałem. Raz, już po upadku komuny, gdy w Gdańsku byłem z delegacją, bo zajmowałem się kwestiami polonijnymi, z delegacją Kongresu Polonii Kanadyjskiej, i tam złożyliśmy mu wizytę, dlatego że ci przedstawiciele Kongresu Polonii Kanadyjskiej chcieli się z nim spotkać. To był jedyny raz, kiedy się z nim bezpośrednio spotkałem. Panie Zbigniewie, jak pan to ocenia? Zbigniew Bujak: - Z księdzem Jankowskim problemy mieliśmy zawsze, chociaż to, co zostało teraz ujawnione, szczególnie, gdy chodzi o kwestie pedofilii, mnie samego zaskoczyło. To, że tam jest w tle jakiś homoseksualizm, to było dla nas oczywiste. Wystarczyło zobaczyć jego łazienkę i pokój sypialny. Natomiast to nas zaskoczyło.