Joachim Brudziński utrzymuje, że tuż po katastrofie smoleńskiej Rosjanie nie chcieli wydać ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego. "Strona rosyjska chciała zabrać ciało do Moskwy. Mówili o sekcji zwłok, dodatkowej identyfikacji i odpowiednim pożegnaniu" - opowiada polityk PiS. Według niego, Rosjanie zapytali Jarosława Kaczyńskiego, czy zgadza się, by ciało brata pojechało do Moskwy. Gdy ten odmówił i powiedział, że zwłoki powinny jak najszybciej wrócić do kraju, "nasi dyplomaci poszli do Rosjan to załatwiać". Rosjanie nie zgodzili się wydać ciała od razu, ale dopiero za dwie godziny. Jarosława Kaczyńskiego z delegacją skierowano do hotelu. Po upływie dwóch godzin okazało się jednak, że nie ma zgody ówczesnego premiera Rosji Władimira Putina na oddanie zwłok w nocy. "A potem Putin powiedział Kowalowi, który do niego pojechał, że zna sytuację pana premiera związaną z chorobą jego mamy, wie, że chce wracać, ale niestety ma związane ręce i bez pożegnalnych uroczystości nie może wydać zgody na zabranie ciała prezydenta" - wspomina Brudziński. Jego zdaniem, jak informuje "Fakt", była to odpowiedź Putina na to, że Jarosław Kaczyński nie poszedł do niego do namiotu. "Żeby ten łaskawie złożył mu swoje wyrazy współczucia (...) I wtedy wszystko ułożyło mi się w głowie. Oni nas grillowali" - zapewnia Brudziński. Ciało prezydenta Kaczyńskiego wróciło do Polski dopiero 11 kwietnia po godzinie 15.00.