O wydarzeniach na miejscu katastrofy Brudziński mówił w programie TVN24 "Kropka nad i". Poseł PiS był wśród osób towarzyszących Jarosławowi Kaczyńskiemu w podróży do Smoleńska 10 kwietnia wieczorem. - Nie mówiłem tego od 10 kwietnia, ale dzisiaj chcę to bardzo powiedzieć. Premier polskiego rządu, który pojawił się na miejscu tragedii, który urządzał sobie wyścigi z tym autokarem, którym jechaliśmy tam na miejsce, którego najbliżsi współpracownicy, wiem to od osób, które zabezpieczały całe to miejsce z ramienia Kancelarii Prezydenta, zadali pytanie, którym wejściem będzie wchodził "Kaczor". Odpowiedź: "Tym? To my spiep... tamtym" - powiedział Brudziński. - Premier, który to tolerował, który parę minut potem ściskał się z Putinem pod namiotem, padał deszcz, ściskał się pod namiotem i w świetle kamer pokazywał swoją rozpacz i ból, a parę metrów dalej, na błocie, na zwykłej czarnej folii, zostawił ciało prezydenta Rzeczpospolitej w ruskiej trumnie i nie pomyślał o tym, żeby w tym autokarze, którym ścigał się z bratem prezydenta, przywieźć żołnierzy Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego, nie pomyślał o tym, żeby zażądać od Putina, aby nad ciałem prezydenta Rzeczypospolitej został rozpostarty namiot, nie pomyślał o tym żeby doprowadzić do tego żeby ciało prezydenta wróciło do Polski i w polskiej trumnie, nie jest godzien mojego szacunku. I tylko tyle i aż tyle - mówił Brudziński. Stwierdził też, że "półtorej godziny Putin ze swoimi służbami oszukiwał Jarosława Kaczyńskiego, że będzie mógł zabrać ciało prezydenta Rzeczpospolitej prywatnym samolotem wynajętym przez przyjaciół pana premiera do Polski". - Nie pomyślał o tym urzędujący premier - mówił Brudziński. Dodał, że "w tamtych dniach myślał, był przekonany, że było to owocem szoku, że było to owocem pewnej niedojrzałości premiera Tuska". - Teraz wiem, że Donald Tusk pod koniec kampanii wrócił do takiego języka agresji, kiedy zarzucił Jarosławowi Kaczyńskiemu, że przyświeca mu tylko jeden cel, że dla Jarosława Kaczyńskiego najważniejsza jest władza, a nie Polska. Przekonałem się wtedy, że pan premier Donald Tusk, który regularnie rekomenduje człowieka na stanowisko marszałka Sejmu, mówiąc o nim, że jest podobny do ogra z kreskówki, nie jest politykiem godnym mojego szacunku - powiedział Brudziński. Pytany, czy premier Tusk powinien stanąć przed Trybunałem Stanu, odpowiedział, że "premier Donald Tusk powinien na trwale zniknąć z życia politycznego ze swoimi współpracownikami", "przez akt wyborczy, przez kartkę wyborczą". O wypowiedź Brudzińskiego pytany był w TVN24 minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. Zaznaczył, że jedną z pierwszych decyzji premiera Tuska było zaproponowanie wspólnego wyjazdu na miejsce katastrofy do Smoleńska. - Zaprosił do rządowego samolotu, który leciał na miejsce katastrofy, właśnie pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego z osobami towarzyszącymi po to, żeby pojechali tam na miejsce wspólnie. Bo z jednej strony są te najdramatyczniejsze emocje związane ze stratą najbliższych - w tym wypadku brata, z drugiej oczywiście i te emocje i te obowiązki rządowe, jakie ciążyły na premierze, było naturalną decyzją premiera, że zaproponował, żeby ten wyjazd był wspólny - powiedział Kwiatkowski. - Jeżeli słyszę takie zdanie, że zwłoki leżały na miejscu katastrofy przykryte folią - i to już mówię jako były prokurator generalny - to ja rozumiem, że ktoś może nie znać tych procedur, bo procedury - i one obowiązują wszystkich prokuratorów i polskich i rosyjskich - są takie, że po katastrofie, jeżeli dochodzi do takiego zdarzenia, zwłoki są obfotografowywane, jest sporządzany szkic sytuacyjny, nie można ich ruszyć do momentu, kiedy przyjeżdża lekarz - chociaż wiadomo, że te osoby nie żyją - stwierdzający zgon i dokonuje wstępne oględziny zwłok - powiedział szef resortu sprawiedliwości. Mówił też, że nie zapomni "jak i premier i wszyscy współpracownicy naciskaliśmy na Rosjan na prośbę Jarosława Kaczyńskiego, a w zasadzie jego współpracowników, bo to z nimi był kontakt". - Było oczekiwanie ze strony pana Jarosława Kaczyńskiego jak najszybszego wydania zwłok i bezpośrednio po katastrofie w nocy, w zakładzie medycyny sądowej w Smoleńsku, z udziałem polskiego konsula, naczelnego prokuratora wojskowego, została dokonana sekcja zwłok, która jest standardową procedurą w przypadku katastrof, czyli zrobiono wszystko, żeby Jarosław Kaczyński mógł zabrać ze sobą zwłoki brata - powiedział Kwiatkowski. Szef resortu sprawiedliwości powiedział też, że wie od rzecznika rządu Pawła Grasia i szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego, bo - jak mówił - te rozmowy toczyły się w jego obecności, że "właśnie za pośrednictwem pana posła Kowala prosili o możliwość kontaktu z panem prezesem Jarosławem Kaczyńskim, mówili też, że to jest taki moment, że gdyby chciał skorzystać z możliwości rozmowy ze stroną rosyjską właśnie w zakresie - przede wszystkim z panem Putinem - zabezpieczenia miejsca katastrofy, to jest taka możliwość, ale też oczywiście była to propozycja, nawet prośba, bo wszyscy rozumieli w jakim momencie i w jakiej chwili jest Jarosław Kaczyński". Jak dodał, "przekazano nam, że z tej możliwości kontaktu druga strona nie chce skorzystać". - Ta propozycja padła, podkreślę to jeszcze raz, padła ze strony premiera Tuska, padła ze strony premiera Putina, ale odpowiedziano na tę propozycję, że jest wola, aby pozostać samemu i pan premier Tusk tę wolę uszanował - powiedział Kwiatkowski. Odnosząc się do stwierdzenia Brudzińskiego, że premier nie pomyślał, by zabrać do Smoleńska żołnierzy Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego, Kwiatkowski powiedział, że do samolotu rządowego "zabierano prokuratorów i ekspertów, którzy tam na miejscu mieli przeprowadzać badania". Stwierdził też, że ma wrażenie, iż "jednak ogromne emocje nie dają tego komfortu panu Brudzińskiemu wypowiadania poglądów uczciwych, wyważonych i oddających ten dramatyzm sytuacji, której wszyscy byliśmy poddani tam na miejscu, ale także rzetelnych w stosunku do zdarzeń, które miały miejsce".